Nieopodal chramu Takachiho znajduje się pewne miejsce, o którym wiedzą tylko Japończycy. Nie sposób wyjaśnić, jak tam trafić. Nie widziałam po drodze żadnych drogowskazów.
Pośród pionowych skał wartko płynie turkusowa woda. Skoki wysokościowe wprawiają ją w jeszcze większy ruch, wypuszczając w eter przyjemnie brzmiące szemranie. Krocząc udeptaną ścieżką i drewnianymi japońskimi mostkami, dochodzi się właśnie tam.
Tuż obok potoku wyrasta z ziemi wysoka na kilka metrów pieczara. Odbijające się od jej ścian fale dźwiękowe szumu wody wywołują piorunujący efekt. W tym wyjątkowym miejscu człowiek postanowił uwielbić siły natury, oddając im największą cześć. Jeden obok drugiego wznoszą się słupki z kamieni – to japoński zwyczaj czczenia bóstw otaczającego świata. Sposób, którego używa się w szczególnych miejscach, gdzie przyroda oszałamia swym pięknem, a których na Kiusiu nie brakuje.
Wotum wdzięczności, wyraz uznania.
Otaczający mnie zewsząd szum wody szybko wprawia mnie w autohipnozę. Stoję i patrzę. Jedną nogą tu, drugą w otchłani swoich myśli.
Kim był człowiek, który układał te stosy? Czy każdy przybywający dołożył jeden stos od siebie w jakiejś intencji? A może dokładał kamień do stojącego już słupka? Co czuła osoba, której ręka umieszczała poświęcony w myślach kamień? Wierzyła w jego moc? Co ją tu przyprowadziło? Nadzieja? Lęk? Ukojenie?
Co przyprowadziło tu mnie?
Z zamyślenia wyrywa mnie klaszczący Yuta. Oddawszy cześć bóstwu, klasnął dwa razy i ukłonił się głęboko. Zgodnie z japońskimi wierzeniami, zrobił to po to, by jego modlitwa została usłyszana. W takich miejscach ma ona zdwojoną moc, ponieważ objawia się w nich geniusz bóstw. W końcu tylko coś tak genialnego mogło je stworzyć.
Cisza.
Nagle odwrócił się i skinął, że możemy już iść. Mimo wszechobecnego szumu wody, myśli naszej trójki skąpane są w bezkresnej ciszy. To niezwykłe móc towarzyszyć komuś w tak intymnych momentach.