Nie myliłam się. Nie było mnie na tyle długo, że oboje zaczęli się rozglądać dokoła. Spojrzałam na nich z daleka. Oboje pochodzili z zupełnie innych epizodów mojego życia, znali dwie inne mnie, a mimo to jakoś dobrze składaliśmy się w całość. Łączyło nas jedno słowo - Azja i odrobina szaleństwa, skoro znaleźliśmy się w takim miejscu.
Dawno, dawno temu u początku wszystkiego na ziemi zjawił się Jinmu, jap. „boska moc”. Był on synem Hikonagisa Takeugaya Fukiaezu no Mikoto, prawnuka bogini słońca i księżniczki Tamayori, córki boga morza. Wysłano go na Kiusiu, by władał japońskim krajem po wszystkie czasy. W ten sposób Jinmu stał się pierwszym cesarzem Japonii.
Pewnego dnia, kiedy już starość zaglądała mu w oczy, polecił swojemu wnukowi, Takeiwatatsu-no-Mikoto, dokonać przeglądu kraju. Docierając do prawie połowie wyspy Kiusiu, postanowił wspiąć się na szczyt, by spojrzeć na pobliskie tereny. Tak się złożyło, że miejscem, do którego trafił, było właśnie Kunimigaoka (国見ヶ丘), czyli po japońsku „wzgórze, z którego możesz zobaczyć kraj”.
Stąd można dziś zobaczyć trzy z dziewięciu tradycyjnych prowincji – Miyazaki, Kumamoto oraz Oita. Uważa się, że to właśnie pośród tych wzgórz narodził się Jinma Tenn, a właściwie uległ inkarnacji na życzenie bogini słońca, Amaterasu, o czym piszą umieszczone tu tablice.
By dostać się do Kunimigaoka, należy przebyć zawiłą drogę, mijając najbardziej niedostępne, urocze i malutkie miasteczka Kiusiu. Jak się domyślacie, miejsce to jest bardzo ważnym w kulturze japońskiej.
Dla fotografów to genialny punkt do upamiętniania zjawiska morza chmur, które unosi się u stóp.
A dla mnie? Dla mnie to miejsce przeplatania się natury i mitologii, piękna i wyobraźni, przyjaźni i zachwytu. Tutaj stapiają się w całość.
Jedno wzgórze, a miliony emocji.
Kunimigaoka.