Geoblog.pl    tealover    Podróże    Flores i Komodo - w pogoni za płaszczkami    Dalej w drogę!
Zwiń mapę
2014
11
lis

Dalej w drogę!

 
Indonezja
Indonezja, Ende
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 422 km
 
Po tak wyjątkowych przeżyciach dnia poprzedniego obudziłam się z przekonaniem, że wszystko się dopełniło. To było piękne uczucie. Takie, o jakim zawsze marzyłam. Nadszedł czas, by ruszać dalej.

Zaraz po wejściu do sklepu nurkowego ujrzałam mojego indonezyjskiego przewodnika i jego wielki odgłos ulgi na mój widok. Podziękował mi za podarunek, jaki mu wręczyłam dzień wcześniej jako skromny wyraz wdzięczności za wszystko, co dla mnie zrobił. Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież to jego praca, że za to mu płacą, by klienci wychodzili zadowoleni. Lecz ja otrzymałam od niego coś dużo ważniejszego. Coś szczególnego, co ofiarować potrafi tylko prawdziwy przyjaciel. Były to jego serce i miłość, jaką żywił do oceanu. To dzięki niemu udało mi się tyle przeżyć, a przede wszystkim zobaczyć tak niezwykłą relację z przyrodą, jaką może mieć człowiek.

Więc mimo że nadeszło nasze ostatnie spotkanie, przebiegło ono spokojnie. Wraz z innymi gośćmi hostelu zjedliśmy to samo śniadanie, co zwykle - naleśniki na mleku kokosowym z bananami i mnóstwem masła czekolado-orzechowego (o słodka rozpusto!). W normalnym trybie po takiej porcji cukru zemdliłoby mnie natychmiast, ale nurkowanie jest tak energochłonne, że co dzień przyjmowałam 3 - 3,5 tys. kalorii. Za to pracownicy, z których większość stanowiła lokalna ludność, zajadali się ryżem z piekielnie ostrymi warzywami. Ach, ci Azjaci ;)

Ku mej radości zaoferowano mi podwózkę na lotnisko. Kiedy przestąpiłam próg sklepu, wszyscy pracownicy co do jednego wyszli na zewnątrz, by mnie pożegnać! Nurkowie, kucharki, majtkowie, kapitan łodzi - cała indonezyjska ekipa machała mi, uśmiechając się szczerze. Zupełnie się tego nie spodziewałam! Oczy zaszkliły mi się na chwilę, jednak wewnątrz czułam całkowite spełnienie, uwieńczone tak piękną chwilą. Serce wyspy Flores już na mnie czekało!

Tym razem leciałam linią Garuda Indonesia uważaną za luksusową w tym regionie. Jej cena jest porównywalna z innymi przewoźnikami, jednak oferuje wysoki standard (jak chociażby klimatyzację, w przeciwieństwie do Trans Nusa ;) ) i przyciąga nieco inną klientelę. Siedzący obok Pan sam zaoferował mi miejsce przy oknie, więc mogłam z zafascynowaniem podziwiać widok tropikalnej dżungli rozciągającej się pode mną. Jej gęstość pochłaniała wszystko, co według opisów miało się w niej znajdować - drogę, wioski, rzeki. Niektórzy podejmują się przemierzania Flores skuterem, ale jako samotnej podróżującej dziewczynie nawet nie przeszło mi to przez myśl. Większość z mieszkających tam plemion po dziś dzień rządzi się swoimi, mało przyjaznymi wobec obcych, prawami.

Prowizoryczność to chyba najlepsze określenie na lotnisko w Ende. Większość procesów wykonywana jest tam manualnie przez jego pracowników, np. bagaże są wyładowywane z samolotu na wózek, które następnie pcha dwóch panów, by na końcu wrzucić je przez dziurę w ścianie lotniska. Z powodu wiecznie upalnej pogody, wszystko odbywa w jakby zwolnionym tempie. Ot, taki mechanizm ;)

Jeszcze zanim wyszłam z lotniska już widziałam, co się dzieje u jego wejścia. Było pewne, że jako jedynej białej pasażerce zaraz kilkunastu mężczyzn zaoferuje oczywiście najwspanialszą ofertę transportową. Przez moment wręcz nie mogłam się przez nich przepchnąć O_o co skutecznie podniosło moje ciśnienie. W końcu udało mi się przedostać do jeszcze bardziej prowizorycznego punktu informacji, z której to pan zapierał się, że nie wie nic o dworcu autobusowym (który na pewno istnieje!), za to wie o znajomym taksówkarzu.

To jeden z tych aspektów, które diametralnie różnią Indonezję od Tajlandii. Tutaj prawie każdy uważa Cię za najeźdźcę, z którego trzeba zedrzeć tak dużo pieniędzy, jak tylko się da. Próbując odwołać lot powrotny w biurze Trans Nusa (zdecydowałam się wracać Garudą prosto na Bali, bez zatrzymywania się znów w Labuan Bajo), pan najpierw kłamał mi w oczy, że tak nie można, potem, że nie odzyskam pieniędzy, a na koniec twierdził, że dworzec autobusowy jest bardzo daleko i że muszę wziąć drogą taksówkę jego znajomego.

Co więcej, a co bardzo mi się nie spodobało, przez cały czas wywoływał we mnie uczucie niepokoju, tak jakby mszcząc się za to, że nie dość, iż musi oddać mi pieniądze, to jeszcze nie zarobi na mojej taksówce. W pewnej chwili wbił we mnie wzrok i rzekł:

- Na twoim miejscu bym uważał.

Nie wiem, co to miało znaczyć, ale mój żołądek na moment się skurczył. W dodatku robiło się coraz później, więc zostałam nieco przyparta do muru. Ostatecznie zbiłam cenę przejazdu 4-krotnie, odzyskałam większość pieniędzy za bilet lotniczy i jeszcze złapałam minivan do Moni, skąd zdobywa się wulkan Kelimutu - cel mojej wyprawy na wschód Flores. Drogę przebyłam wraz z lokalnymi mieszkańcami, w tym jakąś babulinką, która poczęstowała mnie chlebem. Koło chleba to nawet nie leżało, ale i tak miło z jej strony :) Chociaż jedna dobra dusza.

Nie mając planów na miejsce, w którym spędzę noc, kierowca wysadził mnie... przed bungalowami swojego znajomego, rzecz jasna ;) Przywdziewając już dawno skórę z byka, usłyszawszy cenę zaporową w wysokości 300 000 IDR (22 USD) za jakiś zapchlony pokój bez łazienki w obskurnym budynku i to poza sezonem, odwróciłam się bez słowa. Ci ludzie dosłownie na każdym kroku robili wszystko, bym ich nie szanowała, więc w końcu się dorobili. Mimo że pan leciał za mną i wykrzykiwał oklepane slogany o super zniżce dla dear friend, nawet nie spojrzałam na niego. Miałam już dosyć tego wszystkiego i najchętniej wyładowałabym na nim całą irytację, rzucając czymś w jego kierunku, ale szybko się opamiętałam. Podróżowałam sama, w skrajnie konserwatywnej i egzotycznej kulturze, więc musiałam albo szybko spokornieć, albo spakować się i wrócić do bezpiecznej, wygodnej Tajlandii.

W tamtym momencie opcja druga wydawała się niezmiernie atrakcyjna, lecz zrozumiałam, że przecież podróżowanie to m.in. konfrontacja z właśnie takimi wyzwaniami, a nie tylko chodzenie na masaże i spijanie koktajli ze świeżo wyciśniętych ananasów w myśl tajskiej zasady sabai sabai. Zatem zebrałam się w sobie, podniosłam plecak i w piekielnym skwarze ze słońcem świecącym prostopadle na moją głową i bombardującym mnie szkodliwymi promieniami, ruszyłam w kierunku wioski Moni.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
vlak
vlak - 2015-06-05 11:08
A w tej wiosce znalazłaś nocleg? Bo relacja urywa się w najciekawszym punkcie :)
 
BoRa
BoRa - 2015-06-08 19:46
Domi coraz częściej trzymasz nas w niepewnosci! Napięcie rośnie i ... no własnie...a kiedy następny odcinek?
 
 
tealover
Dominika
zwiedziła 15.5% świata (31 państw)
Zasoby: 292 wpisy292 1002 komentarze1002 2165 zdjęć2165 9 plików multimedialnych9
 
Moje podróżewięcej
10.09.2020 - 15.09.2020
 
 
25.12.2019 - 10.01.2020
 
 
28.02.2019 - 23.03.2019