Muszę przyznać, że aktualnie złapał mnie leń i nie chce mi się pisać ani o Japonii, ani o wyprawie na północ sprzed 3 tygodni, ani o żadnym z 3 innych wypadów, które oprócz tego odbyłam... więc czynię przerwę od reportaży i może napiszę coś więcej o samej Tajlandii. Zainspirowana niedawno odbytą rozmową oraz powtarzającymi się pytaniami na temat tajskiej rzeczywistości postanowiłam popełnić notkę o tejże właśnie. Zatem dziś będzie o powszechnie znanym tajskim raju, lecz z perspektywy obywatela tego kraju.
O królewskim życiu białego na terytorium Azji Płd – Wsch nie raz się nasłuchaliście, o uganiających się za białymi uroczych Azjatkach na pewno też. Po blisko 9 miesiącach mogłabym napisać na ten temat co najmniej książkę, ale przecież nie o tym miało dziś być! Zatem czy Tajlandia to taki raj dla wszystkich? Okazuje się, że nie do końca, dlatego ja nazywam Tajlandię krajem pozorów. Ponieważ życie tutaj jest błogie i proste, ale tylko z pozoru.
Zacznę od tego, że osoba, która tu przyjeżdża jako turysta, nigdy tego dostrzeże. Co ciekawe, nie widzą tego też ludzie, którzy mieszkają w tym kraju po wiele, czasem nawet kilkanaście lat. Z uwagi na charakter mojej pracy oraz łatwość w nawiązywaniu kontaktów poznałam tu tysiące obcokrajowców reprezentujących wszystkie grupy wiekowe i społeczne – od birmańskich sprzątaczek po ambasadorów i zachodnich biznesmenów. I dokładnie tak, jak odebrałam to w pierwszym tygodniu swojego pobytu, tak samo odbieram to teraz – w Tajlandii funkcjonują dwa równoległe światy. Wygodny i przyjemny świat białych oraz świat Tajów, o którym 90 (95?)% białych nawet nigdy się nie dowie, ponieważ by tak się stało, musieliby z jakimś Tajem się zaprzyjaźnić. A jak w dalszej części przeczytacie, zawiązanie przyjaźni biały – Azjata to naprawdę wyczyn.
Intrygujące, prawda? Mieszkający tu przez X lat ludzie nie mają pojęcia o problemach obywateli tego kraju. Przecież oni zawsze się uśmiechają, wiecznie jest ciepło, jedzenie rośnie wszędzie, więc czym tu się martwić. Biały na pewno nie ma czym. Taj właściwie też nie. Tak długo jak czuje się bezpieczny, bo król czuwa, bo banany i duriany rosną, bo deszcz pada, więc będzie ryż, Taj czuje się szczęśliwy. W pracy panuje rodzinna atmosfera, nikt sie nigdzie nie spieszy. Nie ma mrozów, więc w oknach i ścianach można mieć dziury. Ludzie są pomocni, benzyna jest tania, jedzenie zresztą też. W Tajlandii wszystko można załatwić, a jeśli czegoś nie da się zrobić, to nagle dzięki łapówce już się da. Łapówkarstwo w tej części świata jest czymś absolutnie naturalnym, a sam pieniądz jest dla ludzi narzędziem, a nie celem.
Istny raj! - myślimy sobie.
Owym rajem Tajlandia bezsprzecznie jest. Ale tylko pozornie, ponieważ cały ten piękny sen trwa dopóty, dopóki Taj nie zechce być kimś więcej. Dopóki nie zacznie się w nim budzić drzemiący potencjał – kreatywność, ambicja, intelekt. Te trzy cechy w tajskim społeczeństwie są na wyginięciu, co wielokrotnie doprowadzało mnie do skrajnej frustracji. Można to oczywiście lekceważyć, ale tylko do momentu, w którym zaczyna na tym cierpieć nasza osoba – zdrowie, reputacja, własny spokój. O braku logiki w ich działaniu czy irracjonalnych decyzjach mogłabym napisać kolejną książkę (jeszcze trochę i uzbiera się na całą serię ;) ), ale na to jeszcze przyjdzie czas ;) Wróćmy do braku tych trzech cech. Tajowie nigdy nie pytają, dlaczego, czyli nie zadają fundamentalnego dla inżyniera pytania. A skoro go nie zadają, to znaczy, że nie rozumieją, co robią. I tu ujawnia się kolejna cecha tajskiego społeczeństwa – bezmyślne powielanie. Jeżeli od X lat coś robimy w ten sposób, to musimy tak robić. Tylko spróbuj ich przekonać, udowodnić, że coś nie ma żadnego sensu i inny sposób jest stukrotnie lepszy – jeśli poddasz się po więcej niż 5 minutach, dam Ci 100 zł. Ja po tylu miesiacach nie wytrzymuję dłużej niż 45 sekund.
Ale znowu odbiegłam od tematu! Zatem ta nirwana trwa do momentu, w którym Taj wpadnie na złowieszczy pomysł osiągnięcia czegoś więcej niz jego rodzina. W Tajlandii oficjalnie nie ma kast i nigdy ich nie było. Z pozoru ;) Lecz wystarczy przyjrzeć się lepiej i nagle dostrzegamy, że jeśli ktos urodzi się w biednej rodzinie, to najprawdopodobniej w niej pozostanie. Pomijając wszystkie aspekty psychologiczne takiej sytuacji, skupię się na problemie braku możliwości – taka osoba praktycznie nie ma szans się wybić.
- Ale jak to - myśli Europejczyk
- wystarczy się dobrze się uczyć i ciężko pracować, by zajść daleko. Niewątpliwie. W Europie. W Tajlandii edukacja kosztuje fortunę. Oczywiście istnieją publiczne szkoły, ale prezentują one niski, by nie powiedzieć żenujący, poziom. W dzieciach zabija się instynkt poznawczy, uczy się je kopiować, a nie tworzyć. Sytuacja ma się lepiej w szkołach międzynarodowych w Bangkoku, ale na te stać dzieci bardzo bogatych rodziców. Uczelnie wymagają bajońskich sum, dlatego gdy ktoś ma tytuł magistra, to uchodzi tu za boga, ponieważ prawie nikogo na takie studia nie stać. Bogaci kształcą swoje dzieci, dzięki czemu będą bogate, a biedni posyłają do publicznych szkół, w których niczego poza kopiowaniem się nie nauczą i na studia zapewne nie pójdą. I tak koło się zamyka. Dosłownie jak w systemie kastowym.
Jednakże załóżmy, że nasz Taj był na tyle zdeterminowany, iż dużo się uczył w domu oraz pracował dodatkowo, więc zarobił w końcu na studia I stopnia i ukończył je. Czy dzięki temu wejdzie do krainy szczęścia? Nie. Jako Taj nigdy nie będzie zarabiać dużo. Dlaczego? Odpowiedź tak bardzo prosta, jak i brutalna – ponieważ jest Tajem. Nie bez powodu kraje w tym regionie są dla nas niezwykle tanie – po prostu tutejsza ludność zarabia mało, więc i życie nie może być drogie. Przeciętnej rodzinie na prowincji już 500 zł wystarczy, by przeżyć cały miesiąc.
Czas upływa, nasz Taj zdobywa doświadczenie, jego CV staje się coraz bogatsze. Do tego nauczył się mówić po angielsku, jest sprytny i pracowity. Zatem pojawia się w jego głowie szalony pomysł – skoro moje państwo nie zapewnia mi godnego zarobku, to może wyjadę zagranicę?
Prosta sprawa, mogłoby się wydawać. Trochę determinacji, samozaparcia i można pokelnerować gdzieś przez rok czy popracować na budowie i szybko się dorobić. Można. Z europejskim paszportem. Natomiast tajskim paszportem można sobie podetrz... nie chcąc tu nikogo obrażać, ujmijmy to tak, że można nim sobie pomachać. By Taj dostał wizę turystyczną, musi się nieźle natrudzić, a jakakolwiek inna to często droga przez mękę.
Jednakże nasz Taj chce przecież pojechać na zarobek bądź chciałby rozwinąć swoją karierę. I tu następuje bolesne spotkanie z rzeczywistością – w krajach wysoko rozwiniętych Tajów raczej nie wita się z otwartymi ramionami, więc stawia się im absurdalne warunki do spełnienia (np. by dostać roczną wizę do USA, obywatel Tajlandii musi udowodnić, że przez ostatnie pół roku zgromadził oszczędności w wysokości około
50 000 PLN, co stanowi ponad 2 – krotny roczny DOCHÓD pracownika klasy średniej, więc gdzie tu mówić o oszczędnościach...).
Ale załóżmy znowu, że nasz Taj dopiął swego – cała rodzina zaciągnęła kredyty, by miał na bilet, wizę oraz odpowiednie oświadczenie majątkowe. Udało mu się dostać wizę! Co teraz?
Kolejne rozczarowanie, ponieważ mimo zmiany regionu świata, nadal nikt mu nie zapłaci dużo. Nieistotne jest jego doświadczenie czy umiejętności – pracodawca widząc jego paszport, jeśli w ogóle weźmie jego aplikację pod uwagę (Tajlandia w świadomości Zachodu to kraj 3. świata!!! :/ ), to zaproponuje mu najniższą stawkę, ponieważ wie, iż w Tajlandii to wciąż bardzo dużo. Tyle że koszty życia nie są tak niskie, jedzenie nie rośnie na każdym rogu, a pogoda nie rozpieszcza cały rok. Lecz czy kogoś to interesuje? Nie.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ owy stan rzeczy dotyczy mnie bezpośrednio. Spotkało mnie wielkie szczęście i zaprzyjaźniłam się z obywatelem tego kraju. Przyjaźń białego z Azjatą to zjawisko niezwykle rzadkie, ponieważ zdecydowana większość owych państw jest bardzo konserwatywna, przez co ich mieszkańcy niechętnie wpuszczają białego do swojego prywatnego życia. Biały zazwyczaj nie rozumie reguł azjatyckiego społeczeństwa, a przede wszystkim nie jest zdolny do skromności, której się tu wymaga, tym samym okazując brak szacunku (często niechcący). A brak szacunku w Azji to coś niewybaczalnego. Dlatego by przeniknąć do świata Azjaty, w tym Japończyka czy Taja, biały musi wykazać się ogromną cierpliwością i niewyobrażalną pokorą, pokorą, o której w Europie już dawno zapomniano, a może nawet nigdy nie słyszano?
Zatem udało się – zawiązałam tę piękną relację zwaną przyjaźnią, dzięki czemu otworzył się przede mną zupełnie inny świat. Świat wspaniałych tradycji, ale też przykrej dla ambitnych ludzi prawdy. Nie zrozumcie mnie źle – większość społeczeństwa nigdy nawet nie napotka tego problemu. Oni są szczęśliwi w świecie, który mają i prowadzone przez nich życie w pełni ich zadowala. Nie bez powodu to obywatele najbiedniesjzych krajów są najszczęśliwsi – tak niewiele im wystarcza, by być zadowolonym!
Jednakże jeśli ktoś zechce osiągnąć coś więcej, nie mając finansowego zaplecza w postaci bogatych, wpływowych krewnych, to nagle okazuje się, iż tajski raj jest bardzo pozorny. Ponieważ o wielu rzeczach można decydować w swoim życiu, lecz nie o tym, jakiego kraju paszport posiadamy od urodzenia ani w jakiej rodzinie się urodziliśmy.
Mówię to bez ogródek – nigdy tak bardzo nie doceniałam swojego pochodzenia, jak czynię to teraz. Pomijając białą skórę i blond włosy, sam paszport kraju członkowskiego Unii Europejskiej otwiera mi drzwi na całym świecie. Mogę pracować praktycznie gdzie chcę, a do tego za godną stawkę. Co więcej, w mojej ojczyźnie studia są za darmo, dzięki czemu łatwo mogę zdobyć wykształcenie, o których miliony uczniów z Azji Płd – Wsch mogą tylko pomarzyć.
Nie, tego nie da się doceniać, żyjąc w Europie. My zawsze z żalem będziemy spoglądać na Niemcy, Francję czy Skandynawię. Tymczasem ludzie z tutejszej części świata śnią o tym, by pójść na studia bądź by w ogóle wyjechać na zarobek.
Tajlandia. Kraina tak bardzo uśmiechu jak i goryczy. Pozorny raj straconych talentów. Ot, taki paradoks.
P.S. Wymagania wizowe do Polski dla obywatela Tajlandii (
klik)