Jak napisałam w poprzedniej notce, absolutnie wszystko może się wydarzyc, a rzeczy niemożliwych nie ma. Po prostu nie ma. Ale po kolei...
Odkąd 2 lata temu wróciłam do Polski, powtarzałam ustawicznie, że do Japonii muszę wrócić. Że chcę odwiedzić moje ulubione miejsca, w miarę możliwości wyściskać tych, którzy tam jeszcze będą, że baaardzo chciałabym odwiedzić też inne wyspy. Japonia śniła mi się wielokrotnie, wyobrażałam sobie, że pewnego dnia moja stopa znowu tam postanie.
Ale to może za 10 lat, z bogatym mężem, bo finansowo sama nie wyrobię...
I proszę, życie znowu mnie zaskoczyło! Dokładnie po 2 latach znowu stanęłam na japońskiej ziemi!!!
Cały wyjazd poprzedzały ogromne emocje. Te dobre i te złe. Moja ekscytacja naprawdę sięgała zenitu - świadomość, iż miałam zobaczyc się z absolutnie WSZYSTKIMI moimi przyjaciółmi i znajomymi napawała mnie taką radością, że już na kilka nocy wcześniej nie mogłam zasnąć. Nieraz chowałam się za monitorem w biurze, płacząc po cichu ze szczęścia : ) A kupowanie dla wszystkich prezentów tylko podkręcało już i tak skrajne emocje.
Jak się oczywiście domyślacie, nie leciałam tam na 3 dni - musiałam wziąć urlop. To akurat stało się przedmiotem niemałych problemów i napięć, bo dopiero co byłam w Kambodży, a teraz znikałam na cały tydzień i to w chwili, gdy tyle się dzieje. Ostatecznie udało mi się wywalczyć wolne, aczkolwiek dosyć krwawo, więc kwas panował dosyć długo. Do tego planowanie spotkań z każdym, zmienianie, dostosowywanie, nadrabianie w pracy, ile się dało, niemały zamęt związany z rotacją pracowników... Od wtorku miałam nieustanny ból głowy ;)
Nadszedł piątek i zaczęło się odliczanie godzin. Nie mogłam się na niczym skupić, non stop oglądałam zdjęcia Fuji i ustalałam ostatnie szczegóły. Wróciłam do domu, spakowałam się, wyściskałam współlokatorkę, zamknęłam drzwi i łzy znowu napłynęły mi do oczu. To wszystko naprawdę się działo! W środku rozlało się we mnie wielkie ciepło - czułam, że wracam do siebie :)
Po 5,5-godzinnym locie odebrałam bagaż (w sumie miałam ich 3 - 70% stanowiły prezenty :D ) i udałam się do kontroli celnej. Pamiętałam, jak 2 lata temu obserwowałam strażników przeczesujących wszystkie walizki kolejnych obcokrajowców, wiec na samą myśl, że ktoś tknie moje ślicznie zapakowane podarunki, skoczyło mi ciśnienie... Na szczęście na Fukuoce panowie byli dosyć zrelaksowani i po kilkuminutowym wywiadzie puszczono mnie wolno. Wyszłam na zewnątrz, wzięłam wdech i rozejrzałam się dokoła.
Wszystko wydawało mi się takie... swoje. Napisy, sklepy, nawet wygląd ludzi, a przecież nigdy nie byłam na Kyusiu.. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale Japonia sama sobą sprawia, że czuję się, jak w domu. Ilekroć w Bangkoku słyszę japoński bądź przechodzę przez japońską dzielnicę, czuję się tak jakoś inaczej... tak jakbym na chwilę przenosiła się do innego świata, w którym zaznałam mnóstwo szczęścia. To nie tak, że w Tajlandii nie czuję się w ten sposób, już dziś wiem, że będę za nią okropnie tęsknić. Jednakże wydaje mi się, iż mimo że w Japonii spędziłam dużo mniej czasu, to emocjonalnie właśnie z tym krajem czuję się bardziej związana. Przez cały wyjazd miałam poczucie, że w końcu wróciłam do domu, a do Bangkoku to lecę na wakacje... Ale o tym jeszcze napiszę.
W Fukoce spotykałam się na kilka godzin z moim kolegą Yutą, o którym nie raz wam już pisałam. Po ukończeniu University of Tokyo wrócił na rodzinną Kyusiu i znalazł świetną pracę. Było to nasze 4 spotkanie - najpierw wspólnie pracowaliśmy w laboratorium, potem odwiedził mnie w Polsce, w Bangkoku, teraz ja byłam w JAponii ^^ A 2 lata temu myśleliśmy, że już więcej się nie spotkamy ;)
Na lunch poszliśmy oczywiście na sushi. Rozpływajace się w ustach nigiri w towarzystwie świeżutkiego wasabi i parującego kubka matchi skutecznie wprowadziły mnie w stan zachwytu. Oto znowu doznawałam tego, za czym bardzo tęskniłam... naprawdę trudno było w to uwierzyć!
Czasu nie mieliśmy za dużo - o 15 miałam kolejny lot - do Tokio, więc wróciliśmy na lotnisko i pożegnaliśmy się na parę dni. Zgodnie z planem mieliśmy ponownie zobaczyć się w piątek.
Siedząc już w samolocie, zamknęłam oczy. Mój uśmiech był tak wielki, iż gdybym miała podwójnie większą twarz, spokojnie by go wystarczyło. Już za parę godzin miałam prawdziwie wrócić do mojego domu :)