Ostatnio dużo się dzieje. Właściwie gdy tak mówię, moi przyjaciele uśmiechają się szeroko (śmieją się ze mnie??).
-
Przecież u ciebie zawsze dużo się dzieje - słyszę w odpowiedzi.
Coś w tym jest, ale jakoś ostatnio dużo się dzieje w mojej głowie.
Wzięło mnie na przemyślenia, zwane rozkminami. Po pierwsze dlatego, że parę dni temu minęło dokładnie pół roku od mojego przyjazdu. W skali życia to właściwie niewiele, w moim przypadku dokładnie 1/47, lecz oglądając się za siebie, myślę, że to bardzo, bardzo dużo.
Przez pół roku przeżyłam zarówno najgorsze, jak i najlepsze chwile mojego życia. Poznałam siebie na nowo kilka, kilkanaście razy i z pewnością poznam jeszcze wielokrotnie nim przyjdzie mi opuścić tak drogą memu sercu Tajlandię. Spełniłam wiele swoich marzeń, które dotychczas wydawały się być nawet nie tyle odległe, co prawie że nierealne, a jednak! Mój półroczny pobyt pokazał mi, że nie dość, że nie ma niczego, ani nikogo „na 100%”, to w dodatku wszystko, ale to absolutnie wszystko jest możliwe.
I to zdecydowanie najważniejsza mądrość, jaką tu zdobyłam – jeśli coś jest choćby tylko myślą, pewnego dnia może się spełnić. A im bardziej irracjonalną wydaje się być dana sposobność, tym większe prawdopodobieństwo, że właśnie tak się wydarzy. Dlatego dawne „na pewno nie” zastąpiłam „nigdy nie wiesz”. Nigdy nie wiesz, gdzie będziesz za tydzień, nigdy nie wiesz, kogo poznasz i jak on wpłynie na twoje życie, a przede wszystkim nigdy nie wiesz, jak bardzo zmienią się twoje plany i jak dalece los zagra ci na nosie ;)
Po drugie wzięło mnie na rozkminy, ponieważ w ubiegły weekend spotkałam się z podróżniczką, którą gościłam 3 miesiące temu w ramach Couch Surfing. Oczy prawie wypadły mi z orbit, gdy ją zobaczyłam – cicha i zamknięta w sobie dziewczyna zmieniła się w pewną siebie, szczęśliwą kobietę z pięknym tatuażem i niesfornymi dredami. Powiedziała mi, że to moja zasługa, że to ja ją zainspirowałam i że ja też się zmieniłam – bardziej promienieję, mam więcej spokoju w sobie, jeszcze większe zaufanie do życia, natomiast ona w ślad za mną postanowiła zacząć słuchać swojego serca.
Właśnie. Ja też się zmieniłam. Czuję, jakbym żyła w 2 równoległych rzeczywistościach – tam coś mnie omija, ale tu coś nowego mnie spotyka. Zaledwie pół roku zmieniło moje życie o blisko 180 stopni. Ludzie w tym czasie pobierali się i umierali, ktoś zaszedł w ciążę, a ktoś okazał się być nieuleczalnie chory. Ktoś opuścił moje życie po to, by zrobić miejsce następnemu. Mój wydział miał absolutorium, natomiast ja zostałam matką chrzestną (tak, tak, tu w Bangkoku! ;) ), odwiedziłam południową półkulę i tańczyłam na cześć boga deszczu. Jadłam robaki, przemierzałam dżunglę, widziałam nemo i rybę w panterkę oraz uciekałam przed bawołem.
Obie mamy ten sam problem – intensywność i różnorodność naszych doświadczeń sprawia, iż mimo że z pozoru jesteśmy ciągle tymi samymi dziewczynami, lubimy te same rzeczy, co wcześniej, lubimy je już inaczej. Wierzymy w te same wartości, co dawniej, ale już w inny sposób. Nasze podejście do życia uległo diametralnej zmianie, umysł po raz kolejny się otworzył, świadomość wzrosła, horyzonty poszerzyły. Wciąż kochamy tych samych ludzi, ale stosunek do większości relacji jest już inny.
Ona zmierzy się z tym już jutro, ja mam jeszcze trochę czasu – wrócimy do swoich dawnych światów i będzie nam jeszcze trudniej się z nim komunikować niż poprzednio. Co więcej wrócimy jako inne osoby i wielu będzie oczekiwać, że będzie jak dawniej, ale tak się nie da, bo przecież zmieniło się prawie wszystko. Toteż zastanawiałyśmy się, jak się z tym zmierzyć i jedyną opcją wydaje się być zbudowanie życia niejako od nowa. Narzędzia i materiały się nie zmienią, ale metoda budowy już będzie inna.
Z drugiej strony każdy moment jest unikalny, niepowtarzalny i wpływa na nas w wyjątkowy sposób. Już nigdy nie będziemy tacy, jak wcześniej, a mimo to wciąż tak wiele przyjaźni trwa. Czasem odnoszę wrażenie, iż z niektórymi coraz bardziej zaczynamy się różnić i właśnie to nas jeszcze bardziej do siebie zbliża. Jednocześnie ludzie, z którymi komunikowałam się bez problemu, nagle kompletnie nie potrafią się mnie zrozumieć ani ja ich. Być może różnice stały się zbyt wielkie, rozwijamy się w różnym tempie, by znowu któregoś dnia nasze drogi się spotkały. A moze też już nigdy się nie spotkają, może obie proste dążą do nieskończoności, ale w odmiennych kierunkach, przez co już nigdy się nie przetną.
Ach, ach, kto by pomyślał, że zaledwie kilka miesięcy może tak wywrócić życie do góry nogami, że tak dalece można siebie sprawdzić i tyle razy wysunąć skrajnie poza strefę komfortu! Ale to chyba na tym polega niesamowitość naszego życia – nigdy nie wiesz, co przyniesie jutro i jak ono zmieni cały Twój świat! :) Dlatego już nie czynię żadnych planów i ze spokojem przyjmuję to, co kolejno nadchodzi. To, co ma się wydarzyć, i tak się wydarzy, więc zamartwianie się nic nie da, a i planowanie niewiele pomoże – ostatnio już miałam plan. Wydawało mi się, że taki „na pewno” i co? W ciągu dokładnie 20 minut uległ 100% zmianie, bo zapomniałam czegoś uwzględnić, a los chciał, by właśnie ta jedna zmienna zdominowała wynik oszacowań.
Co prawda warto robić ogólny zarys przebiegu zdarzeń i mieć co najmniej 3 wersje, co dalej, ale ilość zmiennych jest tak ogromna, że i tak nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkiego. A to właśnie te detale, które pomijamy w naszych założeniach, okazują się mieć tak gigantyczny wpływ na dalszy rozwój sytuacji.
Zatem chwytam dzień, żyję chwilą i głoszę wokół, że świat jest piękny! Bang! :)