Na miejscu okazalo sie, ze nie ma juz tego dnia autobusow, wiec znalazlam nocleg obok dworca za zawrotna cene 197B. Otrzymalam za to lodowata zimna wode pod prysznicem i najwatrdsze łóżko świata, ale przynajmniej nie spałam sama. Wręcz przeciwnie, towarzyszył mi cały orszak wszędobylskich mrówek. To, co się dało, postawiłam na meblach, resztę postanowiłam poddać ich atakowi. Tyle o ile, że mnie nie tknęły :) no i zawsze mogły to być szczury bądź karaluchy, więc już wolę mrówki...
Rano odkryłam siniak na biodrze :) i ledwo mogłam wstać. Pomyślałam w tedy o moim wietnamskim koledze, który powiedział mi, że w jego kraju latem śpi się na deskach, bo jest tak gorąco i wilgotno. Cóż O.o
Po raz kolejny Tajlandia mile zaskoczyła mnie standardem usług autokarowych – na trasie prawie zawsze jest stiuardesa oraz zapewnia się napój i przekąski, a do tego kierowcy całkiem nieźle mówią po angielsku. Chyba że to znowu ja miałam szczęście ;)
W każdym razie dogadałam się, by wysadzono mnie na trasie przed Phimai i tam miałam spotkać się z Rajskimi (
ich blog), by rozpoczac wspolna przygode.