Autobus miał 20 minut opóźnienia, a do tego przyszło na niego multum ludzi, więc wszyscy się nie zmieściliśmy. W sumie to dobrze, bo dzięki temu podstawiono podstawiono dodatkowy autokar, więc nie musiałam wkładać plecaka z cennymi włoskimi skarbami (porcelana, oliwa i inne) do schowka bagażowego, tylko trzymać go przy sobie.
Ostatni lot odbywał się o 22, pierwszym był mój do Bukaresztu, więc lotnisko szybko opustoszało. Wraz z kilkoma Rumunami zaplanowaliśmy tam nocleg. Od 23 do 6 lotnisko jest zamykane, dzięki czemu miałam pewność, że nikt z zewnątrz mnie nie okradnie. Rozłożyłam się na 3 siedzeniach, kładąc pod nimi plecak przypięty do szczebelków. Niestety każde siedzenie miało podłokietnik, więc zaczęłam bawić się w Tetris. Po kilkuminutowym wierceniu się wybrałam delikatnie wbijający się w moje żebro podłokietnik na rzecz wygody biodra. Zawinęłam się w kokon z prześcieradła z kuszetki PKP (polecam!) i dzięki kilkudniowemu niewyspaniu w mig zasnęłam jakoś o 21:30.
Co około 2 godziny ze snu wyrywały mnie sztywne mięśnie domagające się zmiany boku, ale bądź co bądź spało się dobrze. O 6 rano obudziła mnie wychudzona Rum z czarną chustą na głowie, mówiąc po włosku z silnym rumuńskim akcentem, że muszę wstawać, bo zaraz mam lot. To zaraz oznaczało jeszcze 2 godziny, ale grzecznie podziękowałam, w końcu miała dobre chęci. Przynajmniej miałam czas się przepakować i pozostawić na lotnisku niechciane ubrania.
Stojąc w długiej kolejce rumuńskich imigrantów jadących odwiedzić rodziny, miałam sporo czasu na przemyślenia. Poza oczywistym zadowoleniem z powodu ponownego zobaczenia bliskich mi ludzi, Włochy rozpieszczają pogodą, jedzeniem i przyjaznością swoich obywateli. Dlatego bardzo chciałabym tu jeszcze kiedyś przyjechać, ale wtedy poznać przy okazji np. Toskanię. Z drugiej strony nie umiałabym tu żyć, bo ciągłe robienie z igły widły oraz spóźnianie się dla mnie, jako Wielkopolanki, są trudne do zaakceptowania ;) Zatem Włochy pozostaną na liście krajów do ponownego odwiedzenia.
Przez wszystkie włoskie notki zapomniałam poruszyć tematu
kawy!
Kawa jest dla Włochów czymś tak oczywistym, że nawet nie pytano mnie, co chce pić na śniadanie, ale jaką kawę :) Zazwyczaj używa się mieszanki z Południowej Ameryki i Afryki. Włosi piją przede wszystkim espresso (3 – 5 dziennie), do śniadania pija się także cappuccino lub caffe latte w towarzystwie czegoś słodkiego (brioche, ciasteczek itd.).
Starbucksu, Coffee Heaven itd. na próżno tu szukać, ponieważ, jak to mówią Włosi, włoska kawa jest tak dobra, że po co otwierać takie sieciówki. Mają rację - nawet cappuccino z Mc było smaczne.
Każdą kawę serwuje się z cukrem, gorzka kawa podawana jest na pobudzenie wymiotów (!!! :D). Podobno najlepsza jest ta z Rimini. Warunki atmosferyczne, świeże adriatyckie powietrze oraz wysokość nad poziomem morza stanowią idealną kombinację. Kiedyś trzeba będzie to sprawdzić :)
Póki co zastanawiam się, jak po 2-3 kawach dziennie mój organizm zareaguje na dekofeinizację w Rumunii ;)
P.S. Zdjęcia są kontynuacją poprzedniego wpisu o Wenecji.
*************
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Bilet Venezia - Treviso w 1 stronę - 10 €.
Na lotnisko San Marco dowozi inna firma, więc w kasie trzeba podać, które lotnisko mamy na myśli. W informacji turystycznej obok dworca można dowiedzieć się, jak trafić na miejsce odjazdu autobusów (z dworca w prawo za pierwszy most, na pewno zobaczymy plac pełen autobusów, trzeba tylko wybrać odpowiednią firmę, niestety nie pamiętam jej nazwy). Ostatni autobus bezpośredni do Treviso odjeżdża o 19:30, ale można dojechać też pociągiem do Mestre i stamtąd autokarem na lotnisko w Treviso.