W środę wieczorem jeszcze wyszliśmy na pożegnalne lody z Andrei znajomymi. Podzieliłam się z nimi swoim zachwytem Weroną, na co usłyszałam:
Poczekaj, aż zobaczysz Wenecję.
Rano ledwo wstałam. Zwiedzanie, spotkania, praca i pisanie blogu skutecznie pochłaniają mi czas, również ten przeznaczony na sen, przez co piąty dzień z rzędu spałam 5 godzin. Po 15 – minutowej walce udało mi się podnieść z łóżka. Pożegnałam rodziców kolegi, otrzymałam paczkę jedzenia na 2 dni, bo przecież „nie będę kupować w Wenecji!” i udaliśmy się na stację. Było mi bardzo smutno. Zdążyłam się już przyzwyczaić do słońca, jedzenia i kultury, miło było powspominać Erasmusowe dzieje. Jednak najbardziej przytłaczał mnie fakt, iż opuszczam kraj, w którym obcy ludzie są tacy dobrzy bez powodu, a rodziny niesamowicie otwarte, zżyte i kultywujące tradycję mimo ogólnoświatowej amerykanizacji. No ale trzeba było wsiąść do pociągu, w dodatku totalnie zatłoczonego.
Po kilkunastu minutach udało mi się zdobyć miejsce siedzące. Na szczęście, bo duży niedobór snu oraz intensywne dni wysysały ze mnie resztki energii, więc nie uśmiechała mi się 3 – godzinna podróż na stojąco z bagażami. Kilka stacji dalej wsiadła grupka osób w podeszłym wieku. Wokół mnie siedziało wielu młodych mężczyzn, obok mnie 2 młodych Hiszpanów, ale nikt się nie podnosił.
-No nie! - pomyślałam. Na ich miejscu spaliłabym się ze wstydu.
Jako że ludzie stali też między siedzeniami, zajęłam gazetą miejsce i poszłam po najstarszą babulinkę. Początkowo trochę zmieszana po namowie swoich koleżanek wróciła ze mną i usiadła. Nie minęło 7 minut, kiedy chłopak siedzący za mną wstał, prosząc, bym zajęła jego miejsce. Byłam w takim szoku (w Polsce to rzadkość, a co dopiero we Włoszech!), że aż mnie zatkało na kilka sekund. Zwróciłam się do następnej starszej pani, ale ona odmówiła, tłumacząc, iż podróżuje tylko z mała torebką, a ja miałam wielki plecak, torbę i siatkę z jedzeniem. Podobnie reszta starszych osób – każdy kiwał przecząco głową, mówiąc, że to miejsce jest dla mnie. Usiadłam skrępowana. Nieznajomy wrzucił też mój plecak na półkę. Było mi bardzo miło, ale zapaliła mi się dioda bezpieczeństwa. Może chciał odwrócić moją uwagę? Jednakże nic się nie wydarzyło, wysiadł gdzieś po drodze, podczas gdy ja spałam.
By dostać się do Wenecji, pociąg przecina zatokę, więc pasażerowie momentalnie przykleili się do okna. Chciałam zdobyć mapę miasta, ale kolejka do informacji liczyła koło 30 osób, więc postanowiłam na początek iść za tłumem, wspierając się po drodze moim przewodnikiem. Dosyć szybko przestał mi się podobać ten pomysł, ponieważ każdy cm3 przestrzeni ulicznej wypełniali turyści. Nagle zauważyłam drogowskaz „Synagoga”. Tego szukałam! Może niekoniecznie synagogi, ale miejsca, które jest wystarczająco mało popularne, by nikt tam nie chodził.
Ledwie zboczyłam z turystycznej trasy, rozpoczęły się tajemnicze wąskie uliczki, którymi spacerowali Żydzi. Część wyglądała naprawdę włosko, więc gdyby nie pejsy i jarmułki, nie poznałabym ich. Lokale serwujące koszerne jedzenie kusiły zapachem, ale ja wciąż miałam wielką paczkę smakołyków, więc znalazłam ustronne miejsce nad kanałem i zjadłam drugie śniadanie.
Legenda głosi, że Wenecję założono, uciekając przed najazdem barbarzyńców. Powierzchnia wysp jest niewielka, dlatego kamienice mają po kilka kondygnacji. Część z nich wznosi się wzdłuż kanałów, inne przy uliczkach lub placach. Po 2 – godzinnej włóczędze stwierdziłam, że wypadałoby chociaż zobaczyć słynne San Marco i port. Tłum, który tam zastałam, skutecznie zachęcił mnie do ucieczki stamtąd jak najszybciej. Postanowiłam oddalić się na wschód do dzielnicy Castello. Śledząc lokalnych mieszkańców, znalazłam uroczy placyk, a przy nim lodziarnię i kawiarnię. Posiedziałam też trochę nad ustronnym kanałem, który okazał się być drogą transportową dla przewozu jedzenia oraz poczty. i postanowiłam dalej się powłóczyć, tym razem już w kierunku stacji kolejowej. Okazało się to być dosyć trudnym zadaniem – wiedziałam, iż muszę iść na zachód, ale kolejno obierane uliczki kończyły się… nad kanałem. Miałam na tyle dużo czasu, iż nie musiałam się martwić tym nieustannym gubieniem się i mogłam nacieszyć się widokami. Czułam, jakby ktoś przeniósł mnie w czasie. Oprócz tego, że współczesne łodzie używają silników, nic tutaj się nie zmieniło. Pranie nadal rozwieszano nad kanałem, ludzie nadal przemieszczali się drogą wodną, budynki jak stały, tak stoją. Wbrew temu, co się mówi, nie pachniało brzydko, nie było też szczurów, więc spokojny spacer i zaglądanie w zakamarki sprawiało mi ogromną radość, czego efektem są zdjęcia :)
W końcu zaczęły pojawiać się drogowskazy „Per Piazzale Roma”, kierujące do dworca. Mając 30 minut do ostatniego autobusu na lotnisko, usiadłam nad Canal Grande (Wielki Kanał) i obserwowałam barwne weneckie życie. Karnawał w maskach musi być wyjątkowo piękny!
Wenecja to wyjątkowe miasto, ale trudno mi ocenić, czy piękniejsze niż Werona. Są zbyt różne :) Na pewno polecam dzielnicę żydowską i Castello, bo to tam rozgrywa się życie lokalnych mieszkańców. Można też spotkać kajakarzy, zabawnych włoskich kierowców łodzi transportowych oraz odkryć wspaniałe miejsca. Po godzinie 16 pojawiają się komary, ale tego dnia nie były szczególnie uciążliwe. Reasumując – trzeba tu przyjechać!
Nie potrafię wybrać najładniejszych 15 zdjęć, każde po trochu oddaje klimat miasta, więc teraz wrzucam 1. część, a druga będzie w następnej, już ostatniej włoskiej notce ;)
*******************
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Do Wenecji można dotrzeć pociągiem lub samolotem.
Jest tu dosyć drogo, więc odradzam stołowanie się w restauracjach. Drogie są też sklepy.
Toaleta publiczna 1,5 €.
O cenę gondoli nawet nie pytałam :)
Wenecja składa się z wielu wysp, równie słynna jest Murano, gdzie wykonuje się malowidła na szkle. Najtańszy transport w 2 strony kosztuje 5€, ale nie wiem, gdzie go można znaleźć.