Przeszłyśmy na drugą stronę autostrady, wypisałyśmy kartkę. Kędzior spytała 1 kierowcę... i już, jedziemy do Wrocławia :D
Tym razem nasz kierowca jechał do Holandii. 10 lat mieszkał na Sycylii, ukończył Uniwersytet Warszawski, od 4 lat pracuje w Amsterdamie.
Holendrzy z jego perspektywy:
-nie mają swojej kultury, kuchni, są mieszanką wszystkiego,
-bogaty kraj,
-problem z wodą pitną, dostępne tylko pakowane jedzenie ,
-bardzo drogie rowery,
-małoobrotni, niezdarni, niezaradni.
Nasz kierowca był naprawdę przesympatyczny, jednocześnie pędząc 160 km/h. Przegapiłśmy dużą stację. Wynikało, że następna jest gdzieś dalej... bałam się, że wywiezie nas za Wrocław. Na horyzoncie pojawiła się jakaś mała stacja, nasza ostatnia szansa. Wyglądała dosyć znajomo... to Bielany, Bielany Wrocławskie! Skończyłyśmy naszą przygodę dokładnie tam, gdzie zaczęłyśmy! Niesamowite :))
Przetrasnportowałyśmy się do centrum autobusem miejskim. Byłyśmy tak wycieńczone, że usypiałyśmy na siedząco. Zjadłyśmy kolację, poszłyśmy do Dominikanów na mszę świętą. Obie miałyśmy to samo dziwne wrażenie - tylko 9 dni? Wydarzyło się tyle, jakby minął miesiąc! Zresztą widac to po ilości notek. W końcu rozdzieliłyśmy się - ja poszłam spać do naszych wspólnych przyjaciół, by z nimi też trochę porozmawiać, ale byłam tak śpiąca, iż szybko padłam ;) A Marta wróciła do siebie. Nasza przygoda dobiegła końca, następnego dnia wracałyśmy do rzeczywistości.
P.S. Ostatnia parta zdjęć z Wiednia!