Na początku pozdrawiam Beatkę, która domagała się już nowej notki ;)
----
Bośnia, Bośnia. Właściwie z niczym mi się nie kojarzyła dotąd. Jakiś tam kraj na Bałkanach, zapewne z mieszanką narodowości, chyba muzułmański.
Naszym oczom ukazały się piękne zielone gaje mandarynkowe i pomarańczowe, jeszcze piękniejsza rzeka Neretva i ogromne pustkowia. Był to wielki szok po turystycznej Chorwacji. Nagle nastąpiła... NICOŚĆ! Jakieś pustostany, opuszczone domy, łąki, góry... niesamowite :)
Od razu było widać znaczną różnicę - na drogach pojawiły się biedne, stare auta, mnóstwo meczetów, tylko gdzie niegdzie jakieś kościoły. Było to mój pierwszy raz w kraju muzułmańskim, wiec non stop robiłam zdjęcia minaretom, siedząc z przodu.
Pan zboczył z trasy krajowej i wysadził nas w samym centrum. Niesamowici są ludzie z Bałkan, prawda? :)
Wysiadłyśmy iii...
...sama umierałam z ekscytacji, co się stanie! Moje oczy chłonęły wszystko wokół.
Było widać biedę i zniszczenia wojenne. Mimo że Mostar zalicza się do najbardziej turystycznych miast BiH, to porównałabym go do uroczego, lecz biednego miasteczka we wschodniej Polsce. Wysiadłyśmy w strefie, gdzie turyści się nie kręcili, więc stanowiłyśmy nie lada ciekawostkę dla mieszkańców.
Nazwa Mostar pochodzi od średniowiecznego mostu, który wznosi się nad rzeką Neretwą. Jest on jednym z symboli BiH i uznawany za jeden z najpiękniejszych przykładów islamskiej architektury na Bałkanach. Wszystko się kręci wokół tego mostu. Podobno w sezonie jest tam człowiek, który gdy uzbiera 50 €, to skacze z niego do rzeki, a za 100 € skacze na główkę! :P
Nagle naszym uszom dobiegł język polski. Dowiedziałyśmy się, gdzie jest most oraz gdzie kupić pyszne lody. W ten sposób wkroczyłyśmy na główny deptak, gdzie przelewało się mnóstwo turystów z Polski i Niemiec.
Jak na jedno z najbardziej turystycznych miast kraju byłam w lekkim szoku. Wszystko było takie niziutkie, malutkie i przytulne, mieszkańcy mili, uśmiechnięci, zagadujący po polsku, ale nie nachalnie, bez naganiania, tylko szczerze, po przyjacielsku. Nawet jeżeli od razu mówiłyśmy, że nei chcemy nic kupić, to z chęcią nam tłumaczono, jak działa dana zabawka, jak się nosi daną część stroju. Czułam się jakbym była u siebie :)
Spacerując krętym deptakiem, kolejną rzeczą, która wywarła na mnie wrazenie, był wpływ Turcji, a właściwie ówczesnego Imperium Ottomańskiego. W Mostarze można było kupić arabskie zestawy do herbaty, kawy, ba, nawet oko Turcji!! Napisy na meczetach były w arabskim, budynki miały łuki, kolumny oraz wzory arabskie, właściwie sam strój narodowy BiH jest podobny do np. tureckiego. Kuchnia przypominałą trochę chorwacką, ale też bardzo turecką. W akademiku mój dawny turecki sąsiad czasem coś dla nas gotował i teraz to jedzenie widziałam tam!
To wszystko było tak ekscytujące, że trudno to opisać - wciąż byłśmy w Europie i to nie na jakimś skraju, ale czułśmy się, jakbyśmy co najmniej zmieniły kontynent. Bośnia i Hercegowina jest tak magiczna, nieodkryta, prawdziwa i trochę dzika, że postanowiłyśmy, iż obie tu wrócimy któregoś dnia.
Tymczasem to był dopiero początek przygód tego dnia.