Para, która już była na stacji, przywitala nas tradycyjnym polskim narzekaniem. że słońce, że nikt nie jedzie, że już 1,5 godziny czekają, że na pewno już ktoś wygrał.
Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo i odeszłyśmy trochę, obserwując ich. Jako że byli pierwsi, mieli pierwszeństwo odjazdu, jednakze widząc ich podejście ,szybko zmieniłśmy taktykę. Oni podchodzili tylko do ładnych aut z rejestracją DU (Dubrovnik), nam zależało na czymkolwiek na południe.
Czas mijał, dojechała kolejna para. Spotkaliśmy Polaka mówiącego po chorwacku, zagadywał dla nas kierowców, ale nikt nie mógł nas zabrać. Ci, co jechali na południe, było załadowani.
Zajechało kolejne auto, ale nie na stację, tylko na tył, od razu od kawiarnii.
-Kędzior, idź!
Przybiegła, mówiąc, że nie kumają za bardzo po angielsu, ale chyba się zgadzają, więc mam szybko przyjść. 2 siostry i mąż uśmiechnięci tłumaczyli, że nas zabiorą i wysadzą na drodze krajowej. Ze stolika obok odwrócił się pan, doradzając, że powinnyśmy z nimi pojechać, bo tam najprędzej złapiemy kogoś do Dubrownika, że stąd nikt nie jedzie na południe. Zgodziłyśmy się więc jechać z nimi do Ploce. Autostrada kończyła się niewiele później, zjechaliśmy na krajówkę. Słońce zachodziło, a samochód wił się z dużą prędkością po krętych drogach. Państwo nadłożyli drogi i zwieźli nas na stację do Opuzen, wręczając słodycze i banany na dalszą część trasy.
Na stacji nikogo nie było i nic dziwnego. Była mała w środku jakiejś prawie wsi. Odłożyłyśmy plecaki, posilając się podarkami i zastanawiając, co tu dalej zrobić.