Mimo nadziei przespania całego dnia, obudziłam się o 7 rano. Otwierając oczy, przypomniała mi się sobotnia kolacja z Marco w Pekinie. Poczułam, że chyba żyję w dwóch równoległych światach. Żaden element nie wydawał się między nimi podobny. Nic a nic.
Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że to chyba jednak był sen. Nagle zerknęłam na lewo i znalazłam jeden jedyny dowód na istnienie obu tych światów, element, który je łączył. Moja wielka walizka z czerwoną wstążką leżała na podłodze. Czyli to jednak się wydarzyło. Dziwne uczucie.
Pomimo upływających godzin i docierania do mnie, gdzie ja byłam, wciąż jestem w szoku i tylko moja walizka mnie przekonuje, że to wszystko prawda. Z Polski wszystko to wydaje się być takie odległe.
Po 24 godzinach w domu zadając sobie pytanie, z czego najbardziej się cieszę, w mig pojawiła się w mojej głowie odpowiedź: „Z ludzi”.
Z ludzi, których tam poznałam, o niesamowitych historiach, inspirujących dokonaniach i zmuszających do refleksji przemyśleniach.
Chiński profesor mechaniki, który przez 30 lat nauczał w Rosji, bo w Chinach był przegrany za wolnościowe poglądy swojego ojca.
Francuz, który za 2 lata uzbiera na roczną podróż dookoła świata.
Ukrainiec, który ciężko haruje dla swojej rodziny. Wraca do domu co 3 miesiące. Najpierw samochodem do Lwowa, potem autobusem do Warszawy, pociągiem do Bydgoszczy, samochodem do Amsterdamu, stamtąd jeździ TIRem po całej Europie. „I tak od 7 lat”, powiedział mi rozpromieniony, pokazując dumnie zdjęcie swojej żony, ciężarnej córki i 5-letniego wnuczka.
Japończyk, który żyje z oszczędności, a mimo tego pomaga innym finansowo, troszczy się o wszystkich i jeszcze chciał za wszystko płacić, bo wiedział, że mi się nie przelewało.
Polka, 61 lat, która 2-3 lata zbiera pieniądze, uczy się nowego języka i leci w świat. Madagaskar, Kostaryka, Chiny, Indonezja, Kolumbia itd.
Filipinka, która w Tokio zbudowała wspólnotę duszpasterską i stała się ukochaną babcią dla wszystkich przyjaciół tego kościoła.
Włoch, który ma gdzieś, co myślą o nim Azjaci. Nadal przytula, ściska, całuje, wyrażając bez przerwy swoją radość z czyjejś obecności, mimo iż żyje w Tokio od 4 lat.
Japończyk, który oddał swój dom dla CouchSurferów.
Wietnamka, która poświęciła życiowe marzenia dla marzeń swojego narzeczonego i dla niego przyjechała do kraju, którego nienawidzi.
Niemiec, który mieszkał w Izraelu i Indiach z hiper otwartym umysłem i obiektywnym spojrzeniem na życie. Jedna z najbardziej interesujących osób w moim życiu.
I wielu, wielu innych, którzy swoją postawą i poglądami wywarli na mnie ogromne wrażenie.
Moja podróż dobiegła końca. Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, że wkrótce spędzę dokładnie 2 miesiące na Dalekim Wschodzie, roześmiałabym się głośno. A jednak.
Refleksje? Właściwie mam tylko jedną.
Ludzie są niesamowici, świat wielki, a czasu mało. Więc nie zastanawiaj się. „Sprzedaj lodówkę i jedź” :)
Dziękuję za miłe słowa i uwagi, jesteście wielcy, że chciało Wam się śledzić moje zapiski. Teraz muszę się trochę ustabilizować, przynajmniej na jakiś czas…
Ludzie są niesamowici, świat wielki, a czasu mało.
…ale coś czuję, że zobaczymy się tu wkrótce ;)
Pa! :*