Miesiąc po powrocie wciąż słyszę pytania, czy mi się śni Japonia, czy chcę wrócić, czego mi brakuje itd. Nie ukrywam, zaczyna to być nużące, więc idę na łatwiznę i napiszę o tym tutaj ;)
Miesiąc po powrocie. Minął w ekspresowym tempie. Brakuje mi wielu rzeczy. Chyba najbardziej wysokiej kultury osobistej na ulicy niezależnie od grupy społecznej, tego, że każdy chce mi pomóc, uśmiecha się grzecznie, nie narusza mojej prywatności, nawet jeśli jest to u Japończyków wyuczone i mechaniczne.
Poza tym wszędobylskiego wewnętrznego spokoju. Niby Tokio jest zwariowane, a jego mieszkańcy znerwicowani, ale mimo wszystko podczas rozmowy są tacy...potulni i wyciszeni.
No i szacunek, oczywiście. Nie potrafię przyzwyczaić się do tutejszego chamstwa i wrogości, śmiecenia i braku poszanowania dla własności publicznej. Ludzie narzekają, że państwowe jest byle jakie, rzucając pet na chodnik i stawiając dziecko w butach na siedzeniu w pociągu. Dziwny z nas naród. Jakoś tak nie wierzymy, że u nas też może być dobrze, choć i tak jest nie najgorzej, patrząc za wschodnią czy południową granicę.
Po tym ponurym wstępie, czas na to, z czego bardzo się cieszę. Przede wszystkim z EKSPRESYJNOŚCI, tego, że jak ktoś się wkurzy, to powie "k****", a jak mam ochotę się roześmiać, to mogę to zrobić bez powodowania głębokiego szoku u ludzi obok,
że mężczyzna obroni kobietę, w razie niebezpieczeństwa, że mogę usiąść na jednej z tysiąca ławek miejskich, których w Tokio po prostu NIE MA.
Jak mi się coś nie podoba, to mogę do powiedzieć, a jak mi się odbije przy znajomych, to nikt nie skomentuje tego "behave like a girl...", w Polsce jest tak... beztrosko :) Miło w końcu doznać spontaniczności i nieprzewidywalności, nawet jeśli objawia się to w postaci pociągu, który staje w lesie na godzinę bez elektryczności. Ciemno, zimno, do domu daleko, ale przynajmniej pośmiałam się ze współpasażerami podróży.
W Polsce naprawdę jest fajnie. Gdyby tylko jeszcze rząd był mądrzejszy, a w sumie to obywatele, którzy go wybierają...