Po okropnym wrażeniu, jakie wywarł na mnie Szanghaj, Pekin jawi mi się jak epicentrum ludzkiej życzliwości :) Za każdym razem ktoś bez proszenia pomagał mi wtaszczyć walizkę, ludzie się uśmiechają i kłaniają. Są też rozwalone chodniki, babcie bacznie obserwujące życie, pełno sklepów spożyczych i temperatura nieprzekraczająca 25 stopni. Jest tak...swojsko :)
Mój hostel okazał się znajdować w dzielnicy hutongów, o których napiszę ciut później. Generalnie mam jakieś 30 minut to Zakazanego Miasta, 20 do Świątyni Nieba i żyję w sercu tradycyjnej handlowej dzielnicy. Znowu jest bardzo przytulnie z klimatycznym stołówko-barem, anglojęzyczną obsługą i podziękowaniami na każdym dostępnym centymetrze kwadratowym. Idealnie :) (
365 InnZostawiłam bagaże i ruszyłam na miasto. Przeszłam jakieś 200 m i przykucnęłam, by zrobić zdjęcie jednemu z wielu pięknych, tradycyjnych chińskich domów handlowych, kiedy to nagle podbiegła do mnie malutka dziewczynka i radośnie krzyknęła "Hello!!", po czym wróciła do mamy, która jednak zachęciła ją, by powiedziała coś więcej. Tak więc ta mała istotka ma 4 latka, pochodzi z Mongolii i życzyła mi miłego pobytu w Pekinie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy :) Brakowało mi takich ludzkich odruchów :)
Zaczęłam od Świątyni Nieba. Leży ona w pobliżu Zakazanego Miasta. Została zbudowana w 1420 r. i służyła cesarzom do modlitwy o bogate zbiory, dlatego sporo w niej rzeźb zwierząt. Całość stanowi największy kompleks świątynny w całych Chinach. Jest przepięknie zdobiony, ale mimo wszystko czułam pewny niedosyt. Wszystko było śliczne, ale nie zachwycało. Spotkałam tam polską wycieczkę, a oprócz tego pewną parę z Polski :)
Potem rozpoczęłam włóczęgę po mieście. Chyba 9 razy zatrzymano mnie, by zrobić sobie ze mną zdjęcie, ha ha :D Poza uśmiechem i przytulasem nie wiedziałam ,co jeszcze mam zrobić :P Śmieszne to jest, ci ludzie tak się przy tym ekscytują. Albo siedzę sobie i wtykają mi aparat przed oczy, to językiem migowym mówię, że możemy sfotografować się razem ;) Kilka osób też zatrzymało mnie, by po prostu poćwiczyć angielski. Mając w pamięci Szanghaj, wciąz zastanawiam się, czy to na pewno jest ten sam kraj. Póki co w Pekinie ludzie mają niesamowicie przyjazne nastawienie.
Sporo tu policji, ponieważ sporo też złodziejaszków. Gdy podejrzanie wyglądające Chinki zaczęly się do mnie przyjaźnie przystawiać, dosłownie po 3 minutach był przy nas polcijant na rowerze i je przegonił. Ogólnie sporo się nasłuchałam od innych, że trzba być tu bardzo ostrożnym, bo często kradną.
Architektura wywarła na mnie baaaardzo pozytywne wrażenie. Japonia w latach powojennych w pogoni za nowoczesnością zaczęła wyburzać wszystkie zamki i stare budynki (stąd ta betonowośćw Tokio...). Chiny na szczęście nie popełniły tego błedu, więc całe centrum usiane jest tradycyjnymi domami ze skośnymi dachami pokrytymi dachówką. W tym samym czasie w sąsiedztwie wznoszą się monumentalne, potężne komunistyczne budnki użyteczności publicznej, świetnie nam znane wieżowce zbutowane z identycznych płyt betonowych, bo przecież jednośćbuduje siłę narodu oraz gdzie niegdzie wybijają się nowoczesne drapacze chmur. Bardzo ciekawie to wygląda :)
Jedzenie chińskie jest przepyszne. Dziś spróbowałam takiego warkocza z ciasta drożdżowego, smażonego w głębokim tłuszczu. Pyyycha. A wieczorem zjadłam chiński makaron z wieprzowiną. Nie dość, że mięso było fantastyczne, to jeszcze makaron domowej roboty. AAA :) I pomyśleć, że ja chwaliłam japoński udon! O nawet się nie umywa do tego, co dziś zjadłam :)
Pekin to naprawdę świetne miasto :)