Wyjazd na Podkarpacie lub w Bieszczady często pojawiał się w naszych głowach. Mój mąż tam nigdy nie był, a ja byłam dwa razy i tak mi się podobało, że miałam ochotę na kolejne. Jednakże zawsze hamował nas ten aspekt drogi. Od nas to 800 km, wg Google Maps to 8 godzin ciągłej jazdy, co przy naszej antypatii do długich podróży autem oznaczało 2 dni drogi. Już nawet patrzyłam na loty do Rzeszowa (z przesiadką w Warszawie) czy Lwowa (bezpośrednie z Poznania), ale to zawsze było za długo, zbyt męcząco i po prostu dla nas mniej atrakcyjnie niż kierunki, które w tym samym czasie osiągnęlibyśmy samolotem. I tak lata mijały, a my mijaliśmy ten kraniec Polski szerokim łukiem
Ale przyszła pandemia oraz szereg innych zmian w naszym życiu. W końcu okoliczności się skumulowały i tak:
- z dnia na dzień zmieniające się warunki wjazdu do jakiegoś kraju lub powrotu z niego skutecznie mnie odwiodły od idei lotu zagranicę (już prawie w sierpniu kupiliśmy bilety do Tromso, po czym 2 dni później Norwegia przywróciła kwarantannę dla Polaków! Co za fuks, że jednak ich nie nabyliśmy!),
- w pandemii pracuję 100% zdalnie,
- jestem w 5 miesiącu ciąży i od jego rozpoczęcia mogę korzystać z prezentu od mojej firmy - 6 godzin pracy dziennie przy zachowaniu pełnej pensji (no wiem, to jest absolutnie super!!:) ),
- mój mąż miał do wybrania 17 dni urlopu z racji zmiany pracy,
- potrzebowaliśmy jakiejś zmiany otoczenia.
I w ten sposób padło na najbardziej egzotyczne miejsce z naszego punktu widzenia, czyli kierunek południowy-wschód! To będzie opis mocno stacjonarnego wyjazdu, nastawionego na relaks, cieszenie się widokami i tzw. bycie tu i teraz :D Jednocześnie mam do polecenia kilka świetnych miejscówek, więc chętnie się nimi z Wami podzielę i tym samym łatwiej sama do nich wrócę w przyszłości.
Zapraszam :)