Wzdłuż linii brzegowej pną się ku górze drapacze chmur, a okazałe wille i kamieniczki zdobią wzgórza. Od wyjścia z lotniska czujemy tu zupełnie inną atmosferę niż w sąsiedniej Kostaryce, a Nikaragua wydaje się jeszcze bardziej odległym wspomnieniem. Spotkani przez nas ludzie w Panama City są po prostu nieuprzejmi, a poproszeni o pomoc odpowiadali zniechęcająco. Obserwując ludzi na ulicach, widzę, że ich gesty i maniery nie pasują zupełnie do obrazu kultury latynoskiej, który znam ze spotkań z tak wieloma jej przedstawicielami.
Czyżby bogactwo płynące z kanału i liczba imigrantów, którzy za najniższe pensje pracują w mieście, tak bardzo zmieniły rodowitych Panamczyków?
A może taki już los krajów, które z dnia na dzień stają się najbardziej rozwiniętym krajem w regionie. Cokolwiek nie jest tego powodem, jeden dzień w Panama City uznajemy za zdecydowanie wystarczający i kłębkiem myśli w głowie udajemy się z powrotem na lotnisko Tocumen na nasz powrotny lot do Europy.