Po Erasmusie w towarzystwie Kostarykańczyków wiedziałam już, że:
- posiłek bez ryżu i fasoli to nie posiłek,
- poza ryżem, fasolą i kurczakiem wiele do życia im nie potrzeba.
Te założenia w 100% sprawdziły się na miejscu. Lokalna kuchnia była dla nas...nudna. Na próżno tu szukać meksykańskiego podejścia i wykorzystywania mnogości roślin do kulinariów. Więcej widzieliśmy podejścia ludzi z lasów tropikalnych - je się po to, by mieć siłę / nie być głodnym / przetrwać. Ryż z fasolą gościł w każdym posiłku. Mając szczęście, można było trafić też na placki z platanów lub smażone bataty. A tak to kurczak, ryż i fasola w 20 możliwych kombinacjach. Jedno z nas w trakcie wyjazdu powiedziało, że po powrocie przez miesiąc nie tknie ryżu :D
Na szczęście ta szerokość geograficzna obfituje w owoce, więc nimi zapewnialiśmy sobie różnorodność smakową. Ananasy, banany, arbuzy, melony, mango i wiele, wiele innych - mogliśmy się nimi objadać bez końca. Kiedy myślę o ananasie, to autentycznie czuję przypływ śliny :) One dosłownie się rozpływały w ustach i miały taki kremowy posmak. Niestety w Polsce mimo importu tutaj kostarykańskich ananasów nie udało nam się trafić na okaz choć trochę przypominający tamte w smaku.
Jeśli chodzi o desery, to oszaleliśmy na punkcie sernika marakuja - od odkrycia go w Santa Elena szukaliśmy go w każdym nowym miejscu. Czasem można było na niego trafić w supermarkecie w dziale cukierniczym - wtedy kilka kroków za kasami pałaszowaliśmy go w całości.
Stołowaliśmy się w lokalnych sodach, czasem okraszając je wizytą w kawiarniach. Nawet w najbardziej turystycznych i drogich miejscach zawsze jakaś soda się znalazła. Ceny w nich są na poziomie polskich stołówek czy barów mlecznych, z jakością o niebo lepszą. Niemniej warto podpytać miejscowych o dobrą sodę, bo są też takie, które nasze bary mleczne przypominają nie tylko cenami, ale i poziomem. Nie raz gotowaliśmy też sami, chcąc odpocząć od ryżu, kurczaka i fasoli :)
Na wybrzeżu karaibskim w kuchni częściej pojawia się mleko kokosowe. Najczęściej jako sos do kurczaka -.-"
Kawę pija się czarną, przelewaną i jest naprawdę smaczna! W turystycznych miejscach można znaleźć ekspres do kawy, lecz przyznam, że osobiście znacznie bardziej wolę kostarykańskie ziarna w wersji przelewowej :) Jeśli ktoś z Was wybiera się w tamte strony, z wielką radością zamówię paczkę mielonej kawy Britt - jej smak podbił serca nasze, naszych rodzin i znajomych!
W podróż zabraliśmy butelkę do wody z filtrem i był to bardzo dobry wybór - poza parkami narodowymi woda z kranu jest pitna, co przy tamtejszych temperaturach ratowało nasze samopoczucie. W Nikaragui również piliśmy kranówkę. Ani razu nie mieliśmy biegunki czy niestrawności.
Poza myciem rąk przed i po posiłku nie stosowaliśmy żadnych innych środków ostrożności.