Z uwagi na deszczowo-pochmurną pogodę postanowiliśmy odwiedzić pobliski Park Narodowy Cahuita, zarekomendowany nam przez naszego kolegę. Powiedział, że na pewno nam się tam sposoba. Zważywszy na to, ile nasz bungalow dostarczał nam atrakcji przyrodniczych, nie spodziewaliśmy się wielkich odkryć, ale postanowiliśmy zobaczyć, dlaczego poleca się to miejsce.
Bus zatrzymał się w centrum miejscowości, skąd przy pomocy miejscowych trafiliśmy przed bramy parku. Wejście kosztowało 5$ - wydało się nam to uczciwą ceną w porównaniu z przedrożałym Cloud Forest w Monteverde. Park rozciąga się wzdłuż morza, więc do wyboru jest jedna wydeptana ścieżka. Kilkanaście metrów od wejścia czekał na nas pierwszy prezent od lasu - po drzewie wdrapywał się leniwiec! :) To był nasz 4. leniwiec, ale pierwszy z tak bliska. Nie tylko u mnie wywołał on ekscytację - wokół stała już amerykańska wycieczka celująca w niego obiektywami, cicho popiskując.
Przejście przez park obejmuje również przeprawienie się przez rzekę na nogach, stąd polecam zabrać lekkie obuwie i podwijaną odzież. W trakcie walki z nurtem starałam się nie myśleć o drapieżnikach wodnych, których takie miejsce jest przecież ulubionym żerowiskiem - skoro inni przede mną nie stracili nogi, to ja chyba też nie stracę ;)
Pobyt tutaj wiązał się dla nas z niezwykle uroczym momentem - idąc przez fragment parku w samotności, dostrzegliśmy przed nami leniwca z uczepionym do niego dzieciątkiem. Był z 2 metry nad naszymi głowami! Rzeczywiście powolny z niego zwierz :) Leniwiec w wybitnie żółwim tempie przemieszczał się ze swym dzieckiem nad drogą, a my jak zaczarowani chłonęliśmy ten moment, całkiem sami. Warto było przejść przez tę rzekę! :D
Innym miłym spotkaniem był szukający jedzenia szop pracz, który za nic miał naszą obecność, mimo iż dzieliło nas tylko 6-7 metrów. Biegał, węszył i kopał jak w transie. Ok, czyli tak wygląda osobnik, który próbuje wykradać w bungalow nasze jedzenie. Od kolegi dowiadujemy się potem, że kiedy szopy szukają jedzenia, nie zważają na obecność człowieka, innymi słowy - mają go totalnie gdzieś. Ciekawe, jak sprawa ma się, gdy szop spotyka myśliwych :)
W parku można było trafić też na małpy, kolibry oraz różne gady i ssaki, których nazw nie znam. My, już rozpuszczeni przez nasze bungalow tu i nad Pacyfikiem, uśmiechaliśmy się na widok podskakujących z ekscytacji ludzi - te zwierzaki biegały/latały nam dookoła chatki. Oprócz zwierząt park ma również plażę i wiele ustronnych na niej miejsc, zatem przy dobrej pogodzie można pokorzystać.
Reasumując, jeśli komuś zależy na zobaczeniu zwierząt i miałby wybrać tylko jedno miejsce w Kostaryce, to zdecydowanie powinnien być to Park Narodowy Cahuita! Lub oczywiście nasz bungalow w Puerto Viejo :)