Po nikaraguańskich newsach potrzebujemy trochę odetchnąć. Wcześniejsze rozeznanie z mieszkanką tego regionu pozwala nam wybrać Playas del Coco - celem jest nurkowanie i złapanie oddechu. Sama miejscowość nas nie zachwyciła - znacznie lepiej czuliśmy się w surferskim Mal Pais, dlatego zatrzymujemy się tu tylko na dwie noce.
Nurkowanie było tu dość drogie. Jednocześnie trafiliśmy na okres, kiedy już zaczęły się silne wiatry z północy, przez co widoczność pod wodą była niewielka (ledwo dostrzegłam 3 płaszczki), a jej temperatura niska. Na tyle niska, że nabawiłam się hipotermii i zrezygnowałam z drugiego zejścia do wody. Nie odebrało mi to radości z tego dnia - zostając na łódce obserwowałam skaczące dookoła naszej łódki... płaszczki! Nie miałam pojęcia, że płaszczki mają frajdę ze skakania nad wodę, bo te indonezyjskie są ogromne i skupiają się na planktonie. Te kostarykańskie są znacznie mniejsze i chętnie eksponowały mi swoje białe brzuszki :) Żeby było zabawniej, zostając na łódce widziałam ich kilkanaście, a moja podwodna grupa podczas drugiego zejścia jedną.
Cena nurkowania wynikała m.in. z faktu, że na miejsce nurkowe, czyli Las Catalinas, dopływa się motorówką. Przejażdżka z powrotem była naprawdę szalona - po wyładowaniu sprzętu i części ludzi w pierwszym porcie nasz kierowca dla żartu płynął slalomem i to z zawrotną prędkością, więc przez kilkadziesiąt minut do granic możliwości ćwiczyliśmy nasze ręce, którymi kurczowo trzymaliśmy się czego się dało. Parę razy łódź naprawdę nieźle podskoczyła - pewnie nie wszystko było zgodne z przepisami, ale zabawę wspominamy przednio.
Gdyby nie nurkowanie i przygoda na motorówce, byłoby mi szkoda czasu tu spędzonego. Zdjęcia w Internecie wyglądają dużo lepiej niż rzeczywistość, którą widzieliśmy my, a sam klimat miejscowości nas zupełnie nie ujął. Dlatego postanowiliśmy spakować manatki i przemieścić się na drugą stronę kraju - na wybrzeże karaibskie.