Jedną z rzeczy, które gorąco rekomendujemy zrobić podczas wizyty w Granadzie jest odwiedzenie pobliskiego aktywnego wulkanu Masaya. Słowo “gorąco” nie jest tu przypadkowe :) Jak zobaczycie na zdjęciu i filmiku, gołym okiem widać przelewającą się lawę!
Wycieczkę wykupiliśmy na deptaku w Granadzie. O wyznaczonej popołudniowej godzinie stawiliśmy się na miejscu i razem z parą Hiszpanów udaliśmy się w drogę z kierowcą. Droga trwała ok 40 minut i od granic parku do parkingu na szczycie prowadziła po stoku wulkanu, który zdobiło martwe pole pełne wulkanicznych skał różnej wielkości. W połowie wysokości znajduje się muzeum pokazujące lokalne życie. Gdy docieramy na szczyt, jest już ciemno. Oboje nigdy nie widzieliśmy lawy, więc ekscytacja uderza nam do głowy, nad którą rozciąga się czarne niebo pełne gwiazd.
Widok płynnej zawartości wulkanu przelewającej się i mieszającej wywołał we mnie wzruszenie. Jakie to niesamowite móc w dorosłości zobaczyć to, o czym w szkole się uczyło i co się wyobrażało w myślach! Poziom lawy zmienia się na przestrzeni lat i był widziany już na tyle wysoki względem krateru, że ograniczano wstęp turystów. W epoce pre-kolumbijskiej miejsce to nazywano wrotami do piekieł - wierzono, że płynna lawa jest objawem początku królestwa złych mocy. Wiarę wzmacniał fakt, że region ma najwyższą zachorowalność na choroby układu oddechowego w całym kraju - dziś wiemy, że to skutek ekspozycji na gazy wydobywające się z wulkanu.
U krateru wolno wstępującym przebywać do 15 minut. Choć nie widzieliśmy, by ktoś to sprawdzał, nie zamierzaliśmy weryfikować, gdzie leży granica. Nasz kierowca zdawał się już być trochę niespokojny i z ulgą wita nas przy samochodzie.
W drodze powrotnej dowiadujemy się, jak z jego perspektywy wygląda obecnie sytuacja w kraju. Przez kilka miesięcy szkoły były nieczynne, ulice puste, okiennice i bramy pozamykane. Nikt nie wychodził, bojąc się o swoje życie - łapanki, strzelaniny i zaginięcia były na porządku dziennym. Okazuje się, że jadący z nami Hiszpanie przyjechali, by sprawdzić, co się dzieje z ich rodzinnym biznesem na jednej z wysp, więc zasypują kierowcę pytaniami o jego pogląd na całą sprawę. Cała opowieść buduje w nas przygnębienie. W efekcie prosimy, by kierowca wysadził nas tuż przed naszym hotelem, nie chcąc ryzykować spacerów po ciemku.
Tak jak nigdy nie korzystamy z telewizora, to coś mi mówiło, by sprawdzić lokalne wiadomości. Włączyłam program, a tam transmisja ze strajku przeciwko przemocy władz i informacja, że dnia następnego o 12:00 ma nastąpić ogłoszenie decyzji, czy władze wycofują się ze swoich działań przeciwko ludności i przyjmują postulaty strajkujących. Ścisnęło mnie w gardle. Po przeżyciach w Armenii z roku wcześniej, gdzie zastał nas strajk generalny uniemożliwiający normalne wydostanie się z kraju, wiedzieliśmy, że musimy jak najszybciej się dostać z powrotem do Kostaryki. Nietrudno było się domyślić, że obie strony się nie dogadają i zaczną się kolejne zamieszki, które mogą nam zablokować możliwość wyjazdu. Chwilę później kupujemy bilety na pierwszy poranny autobus do granicy. Przepraszamy właścicieli, że wyjedziemy wcześniej niż pierwotnie rezerwowaliśmy i ustalamy, że podrzucą nas rano na dworzec. W nocy Bartek słyszy dwa strzały.
Powrót do Penas Blancas przebiegał w spokojnej atmosferze. Kilka dni po powrocie do Kostaryki dowiadujemy się, że władze i strajkujący nie doszli do porozumienia, co poskutkowało rozruchami na ulicach, strzelaninami, blokadami dróg przez wojsko i policję oraz uwięzieniem dziesiątek osób. Wyjechaliśmy w samą porę.
- Mówiłem wam przecież, byście tam NIE jechali - słyszymy karcący głos kolegi w słuchawce.
- BYLI W NIKARAGUI?? ZWARIOWALI??? - słyszymy w tle głos jego współlokatorki.
Jednak dobrze jest posłuchać lokalnych. Choć wtedy drżały mi nogi, to dziś buńczucznie przyznam, że widok Granady, wnętrza wulkanu Masaya oraz doświadczenie lokalnego transportu i przejścia granicznego były warte tego ryzyka. Ale czy wiedząc, co się wydarzy w dzień wyjazdu, zdecydowałabym się na wjazd do Nikaragui? Cóż, pewnie nie…
Filmik z wulkanu ---
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Sytuacja w Nikaragui dynamicznie się zmienia. Warto śledzić serwisy informacyjne oraz stronę polskiego MSZ. Stolicę - Managua - omijałabym szerokim łukiem, dopóki sytuacja się nie ustabilizuje. Niektórzy mówili nam, że Nikaragua skończy jak Wenezuela. Pozostaje mieć nadzieję, że jednak tak się nie stanie.
Informacja na dzień 25-11-2019: od koleżanki mającej rodzinę w Nikaragui dowiedziałam się, że przez kilka ostatnich miesięcy panowało kontrolowane napięcie. Aktualnie po sytuacji w Boliwii, gdzie naród zmusza swojego prezydenta do ustąpienia, Ortega (prezydent Nikaragui) wystraszył się i powiedział, że jeśli Nikaraguańczycy myślą o tym samym, to będą mieli wojnę. Represje i porwania na nowo powróciły. Koleżanka właśnie próbuje ściągnąć swoją rodzinę na wizę turystyczną do Kostaryki, by mogli przeczekać ten okres. Nie wiadomo, czy dostaną pozwolenie na opuszczenie kraju.