Na wstępie przepraszam za to ociąganie się w relacji, ale niestety gonią mnie terminy magisterskie i opowieść o Uzbekistanie musiała pójść na dalszy plan. Niemniej, postaram się coś napisać od czasu do czasu, byście ani Wy, ani ja, nie zapomnieli o tej niezwykłej przygodzie :))Następne kilka dni minęły w mgnieniu oka. Wszystko oczywiście za sprawą naszego nowego przyjaciela - Aliego i jego niesamowitej mamy. W ten sposób, z planowanych maksymalnie dwóch nocy w stolicy kraju, zrobiły się cztery i to takie naprawdę intensywne. Jakbym mogła, to zostałabym jeszcze jedną dłużej :)
Miasto, które przewodniki i bloggerzy opisują jako niewarte większej uwagi, jako przystanek przesiadkowy między lotniskiem a pociągiem na zachód kraju, dla mnie stało się introdukcją do głównej przygody. Preludium, które otworzyło moje oczy, uszy i serce, bym mogła zrozumieć kraj o tak ciekawych dziejach jak Uzbekistan, a przede wszystkim o skomplikowanej historii ostatnich dziesięcioleci. Nie będzie to notka ze skompilowaną wiedzą i mnóstwem faktów na temat tego, co było kiedyś, ponieważ każdy dzień przynosił nam nowych ludzi, nowe spojrzenia i nowe przemyślenia. Stąd chciałabym, by obraz tego państwa ewoluował w głowie czytelnika wraz z tym, jak zmieniał się on we mnie. A zmieniał się bardzo – z policyjnego państwa pełnego niebezpieczeństw na krainę dobrych, choć zatroskanych codziennością ludzi.
Zatem jak napisałam we wstępie – czas spędzony w Taszkiencie upłynął nam całkowicie na chłonięciu. Głównie doznań, bo przecież wszystko było tak nowe i inne dla mnie. Niby azjatyckie, ale jakieś takie niepodobne do niczego azjatyckiego, czego dotychczas doświadczałam. Chłonęłam też całe tony wiedzy i informacji. Nie tylko tej zasłyszanej z ust Aliego, lecz również tej zaobserwowanej podczas wielu sytuacji, które dzięki Aliemu przeżyliśmy, jak ślub jego sąsiadki czy niekończąca się gościna jego mamy.
Ach, Mamo Aliego! Jeśli czyta to Pani (i syn to Pani tłumaczy :) ), to jeszcze raz z całego serca Pani dziękujemy!!!
Właśnie, czym tak naprawdę jest Uzbekistan? Państwem w Azji Środkowej? Ale przecież Azja kojarzy się nam ze skośnookimi ludźmi w bambusowych czapkach wciągającymi ryż pałeczkami, aż im się uszy trzęsą…
Cóż, z tym ryżem akurat się zgadza – święta potrawa tego regionu,
plov, składa się głównie z ryżu, lecz na próżno szukać tu pałeczek czy bambusowych czapek. W dodatku w Uzbekistanie bywa tak zimno, że biedny bambus nie przetrwałby nawet roku. Co prawda Wikipedia podaje, że istnieją jakieś bambusy, co wytrzymują i -20, ale z nich chyba nie robi się czapek...
Poszukując odpowiedzi na to nurtujące mnie od początku pytanie, zacząć należy chyba od tego, że przede wszystkim ani historycznie, ani kulturowo, ani lingwistycznie – nie ma czegoś takiego jak „Azja Środkowa”. Kraje, które dziś wrzuca się do jednego wora z taką etykietką, oprócz epizodu pod radziecką banderą, często nie mają ze sobą nic wspólnego. Narody o tradycjach koczowniczych (m.in. Kazachstan, Kirgistan) utożsamia się z narodami o wielotysięcznej tradycji osadniczej (m.in. Uzbecy, Tadżycy). Co więcej, wywodzą się one z różnych ras i posiadają kompletnie odmienną przeszłość, a co za tym idzie – mentalność i zwyczaje.
Warto też przyjrzeć się granicom krajów środkowoazjatyckich. Czy to możliwe, by jakakolwiek nacja pokrywała tak porozrywany obszar? Porównajmy to z terytoriami państw europejskich. Zwarte, o w miarę jednolitej bryle kraje Starego Kontynentu zazwyczaj odzwierciedlają naturalny proces rozprzestrzeniania się danej narodowości. W Azji Centralnej te granice są sztuczne, a powierzchnie rozczłonkowane, co nasuwa natychmiastowy wniosek, że na obszarze jednego państwa musi mieszkać wiele nacji. I dokładnie tak się stało.
Kiedy w latach 20. ubiegłego wieku Józef Stalin dzielił swoje imperium na republiki, jego celem nie było wyznaczanie granic podług podziałów etnicznych (jak oficjalnie twierdził), lecz właśnie ich skłócenie. Czynił to jeszcze jako komisarz Ludowego Komisariatu do spraw Narodowości na polecenie Władimira Lenina. W ten sposób Uzbekistan nagle stał się synonimem ojczyzny nie tylko dla Uzbeków, lecz również Rosjan, Tadżyków, Kazachów, Karakałpaków, Tatarów i wielu innych.
Musimy też zrozumieć, że sama idea Uzbekistanu jest tworem nowym, który nie istniał wcześniej, dlatego trudno oczekiwać od jego mieszkańców wylewnego patriotyzmu czy poczucia przynależności. Państwo to zawsze stanowiło część jakiegoś imperium, a etnicznie Uzbekom najbliżej jest (uwaga!) do Turków. Podobno języki te są tak podobne, że wizytujący Taszkient prezydent Turcji czytał swoje przemówienie po uzbecku bez wcześniejszych przygotowań! Zresztą właściciel hostelu, w którym zatrzymaliśmy się w Taszkiencie, kilkukrotnie nam powtórzył, że tu jest Turkiestan, a nie Uzbekistan i że jego ziemie powinny być połączone z terenami pozostałej braci z krajów Turków.
Oprócz tego pojawia się problem – kim jest Uzbek, a kim Uzbekistańczyk, co jest uzbeckie, a co uzbekistańskie…
Tyle tytułem wstępu :) Mam nadzieję, że choć trochę przybliżył on Wam tę różnorodność, którą skrywa w sobie Uzbekistan, te trzy tysiące lat różnych wpływów, nieustannie przesuwających się granic, najeźdźców, ale też i momentów chwały. To właśnie ukształtowało mentalność Uzbeków, ich dumę z własnego narodu. Podkreślam, że z narodu, bo są z niego bardzo dumni. A państwo? Nie wiem. Zdawało mi się, że jakoś chyba trudno im się przyzwyczaić do myśli, że je mają :)
Tymczasem na zdjęciach trochę jedzenia, by narobić Wam smaku ^^