Przylecieliśmy w środku nocy, więc nie do końca rejestrowałam wszystko, co się działo. Pamiętam tłum wpychających do kolejki ludzi (bo przecież każdemu spieszy się bardziej niż mi) oraz strażników robiących do mnie maślane oczka na każdym kroku. I tu po raz kolejny uczulam dziewczyny – nawet nie próbujcie zgrywać niezależnych kobiet z Zachodu, bo jeszcze strażnik was porwie na drugą żonę ;) Ale o porywaniu na żonę jeszcze będzie później.
Formularze kontroli celnej o ilości cennych przedmiotów wwożonych do kraju bardzo sprytnie sporządzono tylko po rosyjsku. Ot taki ukłon w stronę turystów, zaraz obok obowiązkowej registracji za każdą noc (a nie co trzecią, jak większość osób początkowo myśli). Na szczęście przez cały czas towarzyszył nam nasz молодой герой, jak go żartobliwie nazwałam, czyli Ali, który dwoił się i troił, by wszystko poszło sprawnie. Potem na parkingu mrocznie wyglądający mężczyzna o rosyjskich rysach wepchnął nam w ręce papiery odnośnie Listu Zapraszającego (Letter of Invitation). Zapłaciliśmy mu tę horrendalną kwotę 80 USD od osoby, zrzekliśmy się czegoś tam (o 5 rano nikomu już nie chciało się czytać 10 stron umowy) i po blisko 1,5 godziny tych wszystkich formalności zapakowaliśmy się do auta kolegów Aliego.
Przemierzając po ciemku opustoszałe taszkienckie ulice, marzyłam już tylko o tym, by gdzieś położyć swoją głowę i zamknąć choć na chwilę oczy. Niestety nie było nam dane odpocząć zbyt prędko. Gdy w końcu udało nam się odnaleźć nasz hostel (reklamowała go jedna jedyna tabliczka o wielkości? Uwaga! 20x30 cm na ścianie obok drzwi ;) ), rozpoczęła się niemiła słowna przepychanka właścicieli z Alim, który to buntował się przeciwko płaceniu przez nas za dobę, skoro przyjechaliśmy po 6 rano i to tak wysokiej stawki za noc (15 USD). Infrastruktura turystyczna w Uzbekistanie dopiero się rozbudowuje i wciąż panuje niedobór tanich noclegów dla takich podróżujących jak my, więc wiedzieliśmy, że taniej w stolicy i tak nic nie znajdziemy. Ale nasz buntowniczy przyjaciel nie dawał za wygraną i po wzajemnych groźbach i emocjonalnym szantażowaniu nas przez właściciela, w końcu postanowiliśmy zaufać Aliemu i mimo nakazu meldunku, pojechać do jego mieszkania.
W tym momencie muszę przyznać, że serce podchodziło mi do gardła, ponieważ nie wiedzieliśmy tak naprawdę, kim Ali jest i dokąd nas zabierze. Po rozczarowaniach ludźmi, które dostarczyła mi wyprawa po Flores (uuups, jeszcze nie dokończyłam jej opisu :/), mój wewnętrzny sensor wręcz szalał i bił na alarm. Jednakże bardzo nie spodobało mi się potraktowanie przez właścicieli nas i pewnej rodziny przed nami, którą kojarzyłam z samolotu. Prosili, a wręcz błagali, o jakiekolwiek miejsce, by położyć ich synka do rana, a właściciel przez 20 minut rzekomo sprawdzał, czy ma miejsce. Nadmienię, że posiadał 5 pokoi gościnnych, z czego jak się na koniec okazało, 4 były puste…
Mając na uwadze to oraz groźby, które wykrzykiwał pod adresem Aliego po uzbecku (nie trzeba było rozumieć tego języka, by wyczuć, co się dzieje), podjęliśmy decyzję, by pójść za Alim. Póki co to on zrobił wszystko, by zdobyć nasze zaufanie i tak nam pomógł, a nie tamci. Podobno wypytywali go, gdzie mieszka (w celu, by go potem znaleźć i np. pobić) i straszyli Służbą Bezpieczeństwa. Cóż, oryginalny były moje początki w tym kraju.
Kiedy zajechaliśmy pod dom Aliego, jego mama już wyglądała z okna i zapraszała do środka. W mig po zajęciu miejsc zaserwowała nam pyszne śniadanie na suto zastawionym stole. Nie mogliśmy w to uwierzyć, że spotyka nas taka gościnność ze strony obcych ludzi, ale na tym nie koniec. W pewnej chwili przeprosili nas na pół godziny i poszli posprzątać wolne mieszkanie nieopodal, abyśmy mogli tam zostać! A przecież ani jedno, ani drugie nie zmrużyło oka tej nocy! Głaszcząc się po pełnych brzuszkach i oznajmiając światu wirtualnemu, że żyjemy, poczekaliśmy na ich powrót. Zebrawszy wszystkie manatki, udaliśmy się tam na spoczynek. W nasze ręce oddano klucze do gigantycznego trzypokojowego mieszkania i to jeszcze przepraszając za nieporządek i bałagan ;))
Przecierając oczy zarówno ze zmęczenia jak i niedowierzania, podziękowaliśmy, kłaniając się w pas. Jednocześnie marzyliśmy o odpoczynku – dochodziła 9 rano! Szybkość biegu zdarzeń zdecydowanie przekraczała nasze zdolności percepcyjne po tak długiej podróży, więc po zbawiennej kąpieli zapadliśmy w kamienny sen.