Ostatecznie stopem dojechałam do Khon Koen. Tam na skutek nieporozumienia zostałam zawieziona na stację autobusową :/ Lecz uznałam to za sygnał od losu, że tak! Skoro jestem już tak blisko, to mam odwiedzić
Rajskich!
Nie zastanawiając się długo, zapytałam natychmiast o autobus do Roi Et. Okazało się, że odjeżdża za 5 minut.
-
Idealnie! - pomyślałam. Otworzyłam więc portfel, a tu niedobór gotówki i brak bankomatu w promieniu kilometra. Zatrwożyłam się, ponieważ było sobotnie późne popołudnie. W Tajlandii oznacza to tyle, że lada moment przestaną jeździć autobusy tego dnia. Przegapiając ten, najprawdopodobniej musiałabym nocować w Khon Kaen, co pokrzyżowałoby wszystkie moje plany sprawienia niespodzianki Rajskim.
Ale nie zapominajmy, że działo się to w Tajlandii. Pani kasjerka uśmiechnęła się czule i odparła:
-
Mai pen rai. Nic się nie stało. Po czym sprzedała mi bilet za 50% ceny.
:))))))))))))))))))))))))))))
Wbiegłam do autobusu, drzwi zamknęły się po chwili. Usiadłam i już miałam sięgnąc po telefon, by sprawdzić, czy Rajscy napisali mi swój dokładny adres, kiedy to okazało się, że...
-
Nieeeeeee, zostawiłam telefon na stacji :((((((((((((((((. No to lipa. Telefon dalej się ładował kilkanaście kilometrów stamtąd. Stwierdziłam, że nie ma to sensu i postanowiłam jechać do Roi Et. Tylko zaraz... skąd ja wezmę adres?!?!?!
Mimo zapewnień że za 1,5 godziny dojedziemy, dojechaliśmy po chyba 3 godzinach. Po zarwanej wcześniej nocy byłam wykończona, po ciemku nie miałam pojęcia, jak do nich trafić. W autokarze jechało wielu uczniów, więc pomyślałam, że popytam, pewnie kojarzą 2 białasów w taiej małej mieścinie. Znowu wiatr w oczy – wszyscy wysiedli na trasie!
Dojechałam w końcu na miejsce, opisałam ich wygląd, na ile pozwalał mój tajski. Nic z tego. Żaden z mototaksówkarzy nie miał pojęcia, o czym mówiłam. Zawołali jednego, co nawet nieźle rozumiał angielski, więc wyjaśniłam, że zgubiłam telefon i nie znam ich numeru, a do tego jest to niespodzianka, więc nikt mnie nie oczekuje...
-
Soli na. Przykro mi. - odpowiedział. Cóż, nie spodziewałam się cudów, ale mimo wszystko pasmo tylu niepowodzeń sprawiło, że zrobiło mi się smutno. Naprawdę przebyłam tyle setek kilometrów na nic?
Spuściłam głowę i odeszłam, włócząc nogami. Nie pozostawało mi nic innego, jak iść na czuja i może za godzinę gdzieś trafić...
- You! YOU! - usłyszałam nagle. Odwróciłam się i... i własnym oczom nie wierzyłam. Już z oddali poznałam, kogo mototaksówkarze wyszukali. Otóż wyszukali Pana Ciapka, który, gdy przyjechałam tu ostatnim razem, 45 minut błądził z dworca do domu Rajskich mimo jasnego adresu. Pan Ciapek też mnie poznał z jeszcze dalszej oddali, a do tego pamiętał adres, który sprawił mu tyle problemów.
- Nie wierzę - szepnęłam do siebie. To był istny cud!
Szczęśliwa wsiadłam na jego bagażnik, kiedy nagle przeszył mnie prąd. Nie miałam gotówki, a do tego... co jeśli nie ma ich w domu? Przecież był weekend...
Jednak stwierdziłam, że już mnie to nie obchodzi, najwyżej będę spać na tarasie. Byłam tak zmęczona i klejąca się, że naprawdę już mało co mnie interesowało ;)
Po drodze zatrzymaliśmy się przy bankomacie, wjechaliśmy na odpowiednią ulicę, zatrzymujemy się...i... ciemno.
-
Nie, proszę nie. Dom był pusty i ciemny... ale nie, zaraz, nie zgadza się wystrój salonu. To nie ten, to...
Świeci się!! Są w domu!!!Okazało się, że pan nie miał wydać reszty, więc na migi poprosiłam, by chwilę poczekał. Zastukałam do drzwi i czekałam :D
-
NIE WIERZĘ!!!! - rozległo się głośne wołanie.
Ewa, chodź to zobaczyć!!!I zacęły się ściski, krzyki, całusy, przytulasy, pytania, zdziwienia, ale przede wszystkim radość!! Moja, że udało mi się zrobić im niespodziankę i ich, że mieli niespodziewanego gościa ^^ Mimo potwornego zmęczenia, przegadaliśmy jeszcze kilka godzin :)
Następnego dnia Rajscy mieli w planach wycieczkę. Mimo planów wracania stopem z rana, tak bardzo lubię u nich przebywać, że postanowiłam wrócić wieczornym autokarem i spędzić z nimi dzień :) Wybraliśmy się do Thung Khao Luang. To nieco dziwne miejsce, pełne masochistycznych rzeźb, pomników chińskich smoków, Buddy, nagich dziewic wiszących na drzewie O.o Aczkolwiek na pewno warto to zobaczyć, tym bardziej, że wstęp za darmo! :) Znajduje się tam też kilku piętrowa świątynia, z której rozlega się wspaniała panorama na ryżowe pola Isaanu.
To był zdecydowanie niesamowty weekend! 2 dni, 1500 km i tyle emocji! :)