Przeczytałam kiedyś, że jedną z cech ludzi podróżujących jest to, iż potrafią przebyć tysiące kilometrów tylko po to, by doświadczyć danej rzeczy. Czy to napić się ulubionej kawy, czy to ponownie powąchać jakiś kwiat - dystans nie gra dla nich żadnej roli, jeśli pragnienie to jest naprawdę silne.
Dziesięc miesięcy temu odbywałam swoją pierwszą podróż po Isaanie, a zarazem pierwszą podróż po Tajlandii i obiecałam sobie wtedy, że pewnego dnia wrócę nad Mekong, by obejrzeć tam wschód słońca. Od tego czasu Isaan odwiedziłam następne dwa razy, jednakże nie udało mi się dojechać nad samą rzekę. W końcu okoliczności stały się sprzyjające, wiec poczułam, że to jest ten moment! W piątek po pracy wsiadłam w dokładnie ten sam nocny pociąg, co 10 miesięcy temu - do Nong Khai, pod samą granicę z Laosem. Za 12 godzin miałam zobaczyć to, na co czekałam od tak dawna!
Z pociągami w Tajlandii jest tak, iż nigdy nikt nie dowierza, którą klasą chcę pojechać.
- Chang sam ka. Poproszę 3. klasę.
- Chang sam?! O_O Dai mai?? You can??
- Dai, dai. Mogę, mogę! ;) I tak za każdym razem. Po pierwszej fali zaszokowania przy kupnie biletu, czeka mnie następna na peronie, a potem w wagonie. Jeśli mam obok siebie wolne miejsce, to nie uniknę pielgrzymek zaciekawionych Tajów, którzy przyjdą posiedzieć ze mną trochę. Nie robią zdjęć, nie proszą o autograf. Zwyczajnie uśmiechają się do mnie, nie dowierzając, że białą dziewczyna jedzie sama 3. klasą. Jako że droga do Nong Khai trwa 10 godzin, "posiedzieć ze mną" miał szansę prawie cały wagon.
Podczas gdy kolejni Tajowie zmieniali przy mnie wartę, ja siedziałam jak zaczarowana, obserwując w skupieniu to, co miało miejsce za oknem - granatowe niebo udekorowane migotającymi gwiazdami otaczało otulony chmurami lśniący Księżyc. Po około 3 godzinach na horyzoncie zaczęły pojawiać się góry - właśnie przejeżdżaliśmy koło Parku Narodowego Khao Yai. Czarne, monumentalne tak bardzo zachwycały jak i przerażały. Między mną a nimi wyrastały palmy, jedna po drugiej. Całość ta okrasana gwieździstym niebem stanowiła niezwykły dla mnie widok. Mimo iż po jakimś czasie pejzaż na powrót stał się płaski, niebieski firmament sam w sobie skrywał ogromne pokłady piękna. Toteż koniec końców z 10 godzin przespałam jakieś 3, ponieważ nie mogłam się napatrzeć.
By zobaczyć wschód, musiałąm przekroczyć granicę z Laosem. Zatem czym prędzej udałam się pod tajsko - laotański most przyjaźni i wraz z otwarciem szlabanów o 6 rano opuściłam terytorium Tajlandii. Nie chcąc podglądać dzieła przed efektem finalnym, przekraczałam most tyłem do słońca. Osiągnąwszy połowę jego długości, zerknęłam przez ramię i oniemiałam.
Oto wielka pomarańczowa kula wznosiła się powoli nad horyzont, pozostawiając smugę ognistego światła na wielkiej, masywnej rzece. Moc słonecznego światła rozpalała całe niebo, tworząc zapierającą dech mieszankę szarości z żółcią i czerwienią. Tu i ówdzie rybacy wyruszyli na poranne łowy, stanowiąc zarazem piękny element krajobrazu.
-
Udało się! - krzyknęłam ze szczęścia. Dokładnie tak to sobie wyobrażałam, więc spełniona podjęłam decyzję. Skoro byłam już tak daleko, to dlaczego nie pochasać trochę po Laosie!
******************
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Bilet Bkk - Nong Khai 3. klasa - 253 THB, około 10 godzin
Z dworca można wziąc tuk tuk do granicy za 50 THB.
Granicę przekracza się pieszo, częsc można pokonać autobusem.
Z dworca istnieje możliwość dostania sięod razu do Vien tiene z postojem przy biurze imigracyjnym.
Przekraczając granicę w Nong Khai, możemy ubiegać się o laotańską wizę on arrival.