Niektórzy zastanawiają się, co ja właściwie w tej pracy robię. Odpowiedź jest bardzo prosta - wszystko :) W moim dziale jest nas tylko 4, wspiera nas 1 osoba z innego działu, więc kończy się to na tym, że każdy ma swój wąski zakres obowiązków, a ja robię wszystko pozostałe. Dlatego bywało, że musiałam trochę tupnąć nogą, ale ostatnimi czasy sytuacja zmieniła się na moją korzyść, więc i mój komfort pracy się zwiększył.
Jednym z moich obowiązków jest też nauka dzieci sadzenia drzew :) Jeździmy ze szkołami do różnych miejsc i przeprowadzamy tam lekcje przyrody oraz sadzimy :D Minimum raz w miesiącu mamy wyprawy do Parku Narodowego Khao Yai, ponieważ posiadamy tam swoją szkółkę drzew. Dotychczas wyglądało to tak, że szkoła była z nami do ok. 13, a potem do poranka dnia następnego miałyśmy z koleżanką wolne, czyli mogłam hasać po górach, spacerować po wioskach, biegać, pływać w basenie w naszym ośrodku bądź bawić się z psami:) Tym razem szkoła rezydowała razem z nami, więc zajęcia trwały od 9 do samego wieczora. W programie poza naszym standardowym repertuarem znalazł się także trekking, gotowanie w lesie, nauka rozpalania ogniska, konkursy, kwizy oraz zajęcia przeprowadzane przez nauczycieli.
Muszę przyznać, że był to mój najlepszy wyjazd. Nie potrafię opisać satysfakcji, jaką dawało mi nauczanie dzieci czytania i słuchania znaków wysyłanych przez naturę. Podkreślam tu, że to są dzieci wychowane w mieście, wiele z nich co 2-3 lata zmieniają państwo z uwagi na pracę rodziców, dlatego bardzo wiele z nich nie posiada absolutnie żadnych umiejętności obcowania z przyrodą. Gdy mówię: "Koniec lekcji, teraz 15 minut dla was", wydawałoby się, że pierwsze, co zrobią, to zaczną wrzeszczeć, biegać i walczyć na gałęzie, skakać po drzewach, pleść wianki. Niestety.
Uczniowie stoją i rozglądają się po sobie, bo nie wiedzą, co mogą robić bez play station czy telefonu. Za pierwszym razem otworzyłam buzię ze zdziwienia. Teraz już daję im konkretne polecenia "znajdźcie taką i taką roślinę, owoc, drzewo, spróbujcie złapać jakiegoś owada, ale nie krzywdząc go". To im wychodzi całkiem nieźle, a przy okazji rodzi w ich głowie wiele pytań i uczy nowego sposobu myślenia. Dlatego gdy młody człowiek, który pierwszy raz w życiu zobaczył pasikoniki, sam docieka, skąd zwierzęta wiedzą to i to, jak ludzie dawniej sprawdzali to i to, serce mi rośnie :) Toteż gdy tym razem spędziłam z uczniami prawie 3 doby, mogłam nauczyć ich tak wiele rzeczy i rozbudzić ich ciekawość... Achhh :) Wspaniałe uczucie! :) Na tyle zaprzyjaźniłam się z niektórymi (12-13 lat), że rozdałam im parę suwenirów z Polski :P
Bardzo lubię te wyjazdy do Khao Yai też z tego względu, iż mam wtedy czas na rozmowę z tymi dziećmi/nastolatkami. Ich dzieciństwo znacznie różni się od mojego. Jak napisałam wcześniej, wiele z nich co kilka lat zmienia kraj. Na pytanie, co uważają za swój dom, odpowiadają, że nie ma dla nich takiego pojęcia.
- Ale przecież jakieś miejsce musi być dla Ciebie bardziej szczególne...
- Hmm - zastanawia się 13-letnia córka francusko-niemieckiego małżeństwa, która urodziła się w USA, do przedszkola chodziła we Francji, do 1-3 w Niemczech, a potem kontynuowała edukację w Tokio i teraz w Bangkoku -
tak naprawdę każde z tych miejsc to mój dom, w każdym zostawiłam przyjaciół i piękne lata swojego życia.
- To dokładnie tak jak ja - pomyślałam. Po kilku minutach zauważam, że emocjonalnie jesteśmy na tym samym poziomie, tyle że ja mam 23 lata, a ona 13.
Kiedy myślałam o takich dzieciach dawniej, byłam zdania, że ich życie jest ciekawe. Nim osiągną mój wiek, mówią płynnie w kilku językach, mają tak wielki bagaż doświadczeń podróżniczych, społecznych, po prostu życiowych. Jednakże po kilku rozmowach stwierdzam, że przeraża mnie ich dojrzałość. One nawet nie mają dzieciństwa, lecz od razu uczą się bolesnego zostawiania wszystkiego, miejsc i ludzi, które zdążyły pokochać oraz wyruszania w dalszą podróż. Mi przyszło tego doświadczać dopiero odkąd poszłam na studia. Ostatnio policzyłam, że w ciągu ostatnich 3 lat przeprowadzałam się 10 razy. Tak, dziesięć.
- I jak się z tym czujesz? - pytam ją dalej. Odczuwam pewną ekscytację, bo rozmawiam z moim klonem, tylko że 10 lat młodszym.
- Normalnie, ponieważ dorastałam w ten sposób. Nigdy nie mieszkałam w 1 miejscu dłużej niż 3 lata.
- Wiesz, ja ostatnio nie mieszkałam nigdzie dłużej niż kilka miesięcy... boję się, że tak już mi zostanie. Co myślisz?
- Myślę, że pewnego dnia poczuję w jakimś miejscu, iż to jest mój dom i będę tam chciała pozostać już na zawsze. Myslę, że pani też to kiedyś poczuje.
- Mam nadzieję, że masz rację... - odpowiedziałam, patrząc z niedowierzaniem, że moja rozmówczyni ma zaledwie 13 lat.
Tak szczęśliwie się złożyło, że w Khao Yai byłam 6-9 maja, a 10 zaczynał się długi weekend, więc w piątek urwałam się z końcówki zajęć, poprosiłam o podwózkę na autobus i rozpoczęłam samotną podróż w nieznane :)