Dawno, dawno temu, w ręce małej dziewczynki wpadła pewna książeczka. Jej pożółkłe strony powoli się rozsypywały, dlatego dotykała ich z najwyższą ostrożnością. Na okładce znajdowała się kobieta w dosyć niewygodnej, jak jej się wtedy wydawało pozie, a pod nią widniał tytuł
Hatha joga.
Oglądając obrazki, próbowała zrozumieć, jak skrzyżowane w dziwny sposób nogi mogą komuś kojarzyć się z kwiatem tajemniczo brzmiącej rośliny o nazwie lotos. Do tego wrażenie robiło na niej wygięcie ciała na obrazkach. Sama uchodziła w szkole za najlepiej rozciągniętą osobę w jej roczniku, ale widok nóg przerzuconych przez głowę wydawał się nieosiągalny. Treść książeczki również wydała się jej bardzo ciekawa, pełna nowych, tajemniczych słów, więc co jakiś czas wracała do jej studiowania. Wyjaśnienia terminów szukała w encyklopediach, nie raz udało się też obejrzeć jakiś program w telewizji. Określenie "Daleki Wschód" jako części świata pojawiało się często, ale ku jej zdziwieniu nie było takiego państwa na globusie.
-
W takim razie co to ten Daleki Wschód?- pytała różnych dorosłych. Większość wpadała w zakłopotanie i nie potrafiła udzielić jej jasnej odpowiedzi. Czuła, że próbują coś przed nią ukryć, więc postanowiła sama sobie poradzić. Poszła do biblioteki i wertując całe popołudnie różne mądre książki, w końcu udało się jej znaleźć rozwiązanie tej zagadki. Rzecz jasna rozwiązanie, które przemawiało do kilkuletniego człowieka.
Czas mijał, głód wiedzy rósł. Buddyzm, minisi, klasztor, medytacja, joga, samodoskonalenie się - im więcej czytała, tym bardziej pragnęła wiedzieć więcej i więcej. W końcu nadszedł ten dzień, w którym wyobraziła sobie grupę mężczyzn w pomarańczowych szatach w klasztorze pośród azjatyckiego pustkowia i poczuła:
-
Pewnego dnia chcę się tam znaleźć i medytować z nimi. Jednakże po chwili ogarnął ją smutek. Przecież to miejsce na świecie znajdowało się tak daleko od jej domu, że nie sposób było uznać to marzenie za realne do spełnienia. Poza tym jako dziewczynie mogą jej nie pozwolić, a tym bardziej tak małej dziewczynie. Postanowiła więc ukryć to pragnienie głęboko w sercu i zapomnieć o nim.
Co jakiś czas przypominała sobie przy okazji jakichś artykułów czy reportaży. Może kiedyś, któregoś dnia... nie, na pewno nie. Bo nawet jeśli znajdzie pieniądze, to niby w jaki sposób dotrze do tak tajemniczego miejsca jak buddyjski klasztor? I kto ją tam wpuści?
Dokładnie 15 lat później szła na spotkanie ze swoim nauczycielem. W specjalnych białych szatach i spiętych włosach, ponieważ taki strój obowiązuje kobiety. Kiedy dwa miesiące temu usłyszała, że jej tajska przyjaciółka spędziła weekend w świątyni, wybałuszyła oczy ze zdziwienia.
-
Jak to w świątyni?
- Normalnie. Trzy dni, 3 godziny drogi stąd.
- Zabierz mnie tam - powiedziałam, na co ona spojrzała podejrzliwie.
- Jesteś tego pewna?
- Tak jestem, zabierz mnie tam.
- Dobrze, w takim razie w następny długi weekend pojedziemy tam razem.
W końcu dotarłam do budynku nauczyciela. Zamknęłam oczy. Czując podmuch gorącego wiatru na twarzy, stanął mi obraz tamtej małej dziewczynki. Było z jakieś 38 stopni w cieniu, ale ręce mi drżały z zimna.
-
To już - pomyślałam. Gardło miałam ściśnięte, więc przełknęłam ślinę, otworzyłam drzwi i ukłoniłam się na powitanie, zdejmując buty.
-
Wejdź, proszę. - usłyszałam. Naprzeciwko siedział mężczyzna. Miał koło 50 lat i mądre oczy, które czułam, że przewiercają mnie na wylot.-
Jesteś z Polski, prawda?
- Tak...
- Wychowałem się w Chicago w polskiej dzielnicy. Gdy tylko zobaczyłem Cię przez okno, wiedziałem, że jesteś stamtąd. - wyjaśnił, uśmiechając się szeroko. -
Zatem w czym mogę ci pomóc?Pobyt w buddyjskiej świątyni czy klasztorze staje się coraz popularniejszy wśród podróżników, którzy przemierzają Azję Południowo – Wschodnią. Wbrew powszechnemu poglądowi, nikomu nie narzuca się ani modlitw, ani wysławiania kogokolwiek, jednakże warunkiem pozwolenia na pobyt jest przyjęcie ściśle określonych reguł i porządku dnia. Zaczynając dzień o 4 rano, większość czasu spędza się na samotnej medytacji i rozmowach z nauczycielem, jeśli ktoś odczuwa taką potrzebę. Spać kładzie się koło 22-23.
Czy warto – sprawa indywidualna. Na pewno nie każdy się nadaje do tego, tak jak nie każdy czerpie przyjemność z dyskusji o mózgu, świadomości czy procesów fizycznych podczas medytacji. Jedni przyjeżdżają do mnichów, by prosić ich o uzdrowienie bądź spełnić dobry uczynek, który pozwoli im odrodzić się w wyższej formie. W buddyźmie panuje zasada przyczyny i skutku, czyli tzw. karmy. Teraźniejsze czyny mają wpływ na nasze przyszłe życie, czyli jeśli ktoś wyrządza krzywdę światu, to poniesie za to odpowiedzialność np. odradzając się jako robak. Natomiast czyniąc dobro, praktykując jogę i medytując, można osiągnąć oświecenie.
Inni jadą odnaleźć siebie, pomedytować w ciszy, wyłączyć się.
Jeszcze inni, tak jak ja, przyjeżdżają do nauczycieli, którzy niekoniecznie muszą być mnichami. Z listą pytań i tematów do przedyskutowania, na które dotąd nikt nie umiał odpowiedzieć ani nie bardzo chciał podejmować. Jeśli zapytacie mnie o moją personalną opinię – czułam się jak Harry Potter podczas spotkań z Dumbledorem. Po tylu latach dociekania miałam oświeconego człowieka na wyciągnięcie ręki. Dlatego planuję jeszcze jeden pobyt w świątyni, tym razem na ciut dłużej. Mam nadzieję, że wystarczy mi na to czasu :)
Jeśli ktoś rozważa takie doświadczenie, odsyłam do poniższej listy haseł do sprawdzenia:
Kopan monastery, sayadawutejaniya, ajahn chah, suan mokkh, meditation centers southeast asia pdf, stephen batchelor.
W razie pytań oczywiście służę pomocą ;)