Znowu miałam szczęście co do hosta – moja wspaniała Amanda preferowała ten sam sposób spedzania czasu, więc szybko ogłosiła mi, iż obowiązkowo zawiera mnie właśnie do Ubud, że po prostu muszę tam pojechać i koniec. To samo powtarzała mi moja indonezyjska przyjaciółka z Bangkoku, więc nie protestując wcale, w poniedziałek po lunchu z radością wskoczyłam na jej skuter i wraz z jej przyjacielem pojechaliśmy w północnym kierunku.
Ubud to odskocznia od turystycznego południa wyspy, przyjeżdżają tu wszyscy spragnieni ciszy i natury, dlatego przyjechaliśmy i my. Już podczas drogi oczy wędrowały mi dokoła, próbując ogarnąć to, co mijaliśmy. Gdy myślę o tym teraz (3 tygodnie później), wciąż trudno mi w to uwierzyć… to było jak… właśnie nie wiem. Jak przeniesienie się w czasie?
Tak, to chyba najlepsze określenie. Czułam, jakbym nagle cofnęła się o kilkaset, kilka tysięcy lat wstecz, jakby ktoś dał mi do ręki czasowstrzymywacz, którego używała Hermiona Granger. Tylko że ja zamiast przenieść się do równoległej rzeczywistości, tak jakby przeniosłam się daleko, daleko w przeszłość. Oto nagle przede mną zaczęły wyrastać pierwotne świątynie, jedna po drugiej, w towarzystwie prastarych kamiennych figurek bożków.
Pewnie kojarzycie zdjęcia budynków Inków czy Majów ozdobione budzącymi grozę twarzami. Jednakże cywilizacje te już zniknęły z powierzchni Ziemi, a tu nagle widziałam na własne oczy podobne twory oraz współczesnych ludzi oddających im hołd i składających ofiary. Bo mieszkaniec Bali na co dzień pali papierosy, używa smartfonu i masowo dodaje glutaminianu sodu, po czym przywdziewa tradycyjne szaty i idzie się modlić. Modły odprawione – wraca do telefonu i do papierosa (poz.
ćmika ;) ) też, bo te w Indonezji są śmiesznie tanie, więc pali się jeden za drugim.
Dosyć szybko poczułam, że potrzebuję w samotności pobłąkać się po tym miasteczku, więc następnego dnia, pod wymówką pójścia do sklepu, rozpoczęłam pieszą wędrówkę. Ubud jest bardzo zielone samo w sobie i pełne zakamarkowych niespodzianek. Wystarczyło skręcić w lewo czy w prawo i nagle roztaczał się przede mną niesamowity widok, nie tyle jako pejzaż, lecz widok na jakiś relikt z przeszłości, który trwa niezmiennie do dziś. I tak z ukrycia obserwowałam całe rodziny oddające cześć zmarłym przodkom, pana czarującego stoisko z pamiątkami czy też panią przygotowującą ofiary dla bogów. Nie, do teraz jak to sobie wyobrażam, to w to wszystko nie wierzę :) Czas na Bali stanął, a jednocześnie upłynął… tego chyba nie da się opisać.
Zapraszam do zdjęć i filmiku :)
*****************************
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Dojazd do Ubud – najłatwiej chyba skuterem.
Nocleg – łatwo znaleźć coś na miejscu. Najtańsze miejsca w sezonie kosztują 150 tys rupii, poza sezonem 50 tys.
Po drodze do Ubud koniecznie zatrzymajcie się w Tropical View Restaurant – siedzi się na dworze z widokiem na pola ryżowe!!! ^_^