Opis wyjazdu na Bali oczywiście dokończę, ale dziś postanowiłam „machnąć” opowiadanko. Wczorajszy dzień był inny niż wszystkie. Z pozoru nie wydarzyło się nic szczególnego, a jednak wydarzyło się wiele. Był on tak bardzo niesamowity jak i dziwny… ale po kolei.
W nocy z piątku na sobotę przyjmowałam parę chińskich autostopowiczów, którzy z Bangkoku spróbują dostać się na Ukrainę. Mają na to 3,5 miesiąca. Planowo mieli przyjechać do mnie między koło 2.30, ale z uwagi na problemy na lotnisku, przybyli po 4. Od samego wejścia czułam, jakbym znała ich od wielu lat. Celia jest jak moja bliźniaczka, rozumiemy się absolutnie, a jej kompan do złudzenia przypomina mojego bardzo dobrego przyjaciela, toteż odnoszę wrażenie, jakbym patrzyła na niego i siebie he he :) Celia i Kevin postanowili spełnić swoje marzenie i podróżując stopem, nakręcić film o społeczności CouchSurferów oraz o kulturach i problemach krajów i ludzi na swojej drodze, więc chyba nie muszę wyjaśniać, dlaczego bez zastanowienia zaoferowałam im swoje miejsce.
Mimo potwornego zmęczenia ich i mojego nie mogliśmy się nagadać. Fakt, iż pomimo tak odmiennego wychowania i dziedzictwa kulturowego tak wiele nas łączy, jest dla mnie swoistym fenomenem. W końcu postanowiliśmy się położyć na te kilka godzin, bo już żadne z nas nie miało siły mrugać. O ile w przypadku moich europejskich oczu wciąż było widać moje białka, o tyle w przypadku oczu chińskich spoglądały na mnie już tylko cztery podłużne kreski. Ich podwójne powieki zwane fałdem jakimś tam oraz gęste rzęsy rosnące pod dużym kątem robiły swoje.
Rano (no dobra, o 11) obudził mnie szum.
Co? Szum? W Bangkoku? Zaczęłam szybko mysleć, co się dzieje.
Czy moi surferzy biorą prysznic przy otwartych drzwiach do łazienki? Nie, bez przesady, to Azjaci, więc coś takiego nie wchodzi w grę.
Suszą włosy? Po co, jest zbyt gorąco. Tzn. normalnie jest zbyt gorąco, ale w sumie nie było mi tak ciepło jak zwykle… Więc co tu się dzieje???
Wyciągnęłam szybko zatyczkę z ucha. Szum był bardzo silny, powietrze wilgotne i chłodne, zupełnie tak jakby… nie, to niemożliwe, przecież jest marzec. Otworzyłam oczy. Celia i Kevin siedzieli przy zasłoniętej zasłonie, pracując przy swoich laptopach.
- Is it raining????? Pada deszcz - zapytałam, podrywając się z łóżka, próbując ukryć swoją ekscytację, ale nie potrafiłam. Odsłoniłam okno i szybkim susłem wyskoczyłam na balkon. Całe niebo spowite było szarą zasłoną, z której lał się ciężki deszcz. Właściwie była to ulewa, więc ulica z każdą minutą zapełniała się coraz większą ilością wody, bo, rzecz jasna, w Tajlandii, tak jak w Polsce, nikt o drożność kanalizacji nie dba.
Łapczywie nabierałam chłodnego powietrza, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się działo. Trwa pora sucha/gorąca, więc przed połową kwietnia nie ma prawa padać, a jednak!! Moje ciało tak bardzo przyzwyczajone do wilgotności i chłodu po 4 suchych miesiącach w stolicy rozpaczliwie wołało o deszcz. Natychmiast zarządziłam wyjście na branch. Kevin zerknął za okno z niepokojem. Jego drogocenny aparat mógł zamoknąć w 1 chwili, ale uzbroiłam go w pelerynę, Celię w parasol i kilka minut później znaleźliśmy się na zewnątrz. Woda sięgała mi powyżej kostek, ale czułam się jak dziecko, które widzi deszcz pierwszy raz w życiu. Toteż poczełam skakać i taplać się w tym strumieniu wody, śmiejąc się głośno.
Rozdzieliliśmy się potem, bo moi surferzy chcieli wyruszyć na Chatuchak Market, a ja wolałam nacieszyć się pogodą. Przestało padać, ale wciąż było pochmurno i stosunkowo… zimno. Temperatura z 35 w cieniu spadła do 26, do tego wiało. Przywdziałam zatem długie spodnie, zakryłam ramiona i oszczędzając ciepło, siedziałam na ulicy, obserwując ludzi.
Była sobota, więc mimo środka dnia, ludzi przewijało się sporo. Mimo iż ulokowałam się przy dużej, ruchliwej drodze, obok mnie przy małym stoliku z 3 taborecikami stacjonowała wróżka. Nie narzekała na nudę – co rusz ktoś do niej zachodził. Usługi magiczne są tu bardzo popularne i bez względu na wiek Tajowie często z nich korzystają. Nagle obok mnie pojawił się biedak ciągnący metalową przyczepkę, na której znajdował się… inwalida. Wiedziałam, co zaraz nastąpi – na pewno zacznie prosić mnie o pieniądze. Nagrywałam akurat wiadomość koledze, więc owy biedak czekał spokojnie, ale wróżka go przegoniła, by nie odstraszał jej klientów. Toteż poszedł kilka kroków dalej, ale nagle podszedł do mnie i zaczął nawijać po tajsku. Generalnie w Bangkoku zawsze czuję się bardzo bezpiecznie, ale tym razem odczułam niepokój, więc przeszłam na drugą stronę ulicy.
Aura sprawiła, że pierwszy raz moje serce wypełniła melancholia, a myśli powędrowały ku Polsce. Poczułam tęsknotę za ludźmi, za tym, co nas łączyło, za rutynami, które mieliśmy… nagle otrzymałam wiadomość od moich surferów, że są w drodze do mnie, więc szybko odepchnęłam od sienie nostalgię. Spotkaliśmy się na peronie i ruszyliśmy w kierunku parku Lumpini. Postanowiłam zabrać ich do obozu protestujących, by mogli to przedstawić w swoim filmie.
Czułam się jak prawdziwa dziennikarka. Kevin robił mnóstwo zdjęć i nagrywał obraz, Celia prezentowała i nagrywała na dyktafon. Zostałam poproszona o wsparcie merytoryczne, więc starałam się w jasny sposób przedstawić problem tych ludzi oraz moją opinię jako Europejki. Było to dla mnie niezwykłe przeżycie, nigdy dotąd nie brałam w czymś takim udziału. Spacerując miedzy namiotami, moi Chińczycy robili mnóstwo zdjęć oraz filmików, dokumentując te cenne chwile, a ja robiłam, co mogłam, by pomóc im spełniać ich marzenie. Wiedziałam, że do pełni szczęścia brakowało wywiadu z jakimś rolnikiem, ale kto tam mówi po angielsku… Jednakże postanowiłam spróbować. Podeszłam do grupy kobiet w średnim wieku, siedzących razem przed namiotem. Zapytałam, czy możemy zrobić im zdjęcie, na co usłyszałam „Yes, of course”. Zaraz, zaraz, czyli ona mówi po angielsku! Usiadłam po turecku obok nich i rozpoczęłam przeprowadzać wywiad, Celia trzymała dyktafon, a Kevin robił nieskończoną ilość zdjęć. Udało się! Zdobyliśmy tak cenny materiał do ich filmu!
Odwiedzając jeszcze kilka punktów, wróciliśmy późnym wieczorem do domu. Usłyszałam, że jestem najlepszym przewodnikiem, na jakiego mogli trafić i pytali, jak to możliwe, że po tak krótkim czasie w Tajlandii tyle wiem i rozumiem. Sama nie wiem, chyba po prostu drzemie we mnie dziennikarska dusza? Pytam, zgłębiam wiedzę, drążę temat, obserwuję, analizuję, przedstawiam Wam. Dzięki temu wiem, na co uwagę mogą zwrócić inni obcokrajowcy, co dziwi i szokuje, co zastanawia i zaskakuje. Moim marzeniem byłoby robić to bardziej zawodowo - przeprowadzać wywiady z ludźmi, jeździć, spisywać, dokumentować... kto wiem, może kiedyś się uda :)
Ale wróćmy do opowieści. Wszyscy zmęczeni i śpiący wróciliśmy do mojego przytylnego pokoju… ale nagle Celia wyciągnęła ukulele i zaczęłyśmy wspólnie śpiewać i grać kolejne piosenki, sporo improwizując. Znowu poczułam ukłucie w sercu, bo dokładnie to robiłam z moimi przyjaciółmi w Polsce. Od tamtej pory tyle się zmieniło…
Dziś na powrót jest gorąco, ale nadal wieje wiatr, więc nie narzekam. Poza tym wczorajszy chłód przyniósł mi taką ulgę, iż naprawdę wypoczęłam. Teraz czekam, aż moje Chińczyki wrócą z Amphawy i usiądziemy gdzieś w parku, by razem pośpiewać do gry Celii na ukulele =^^= Zaproponowałam im, by zostali dzień dłużej, tak dobrze mi się z nimi żyje… gdybym mogła, zatrzymałabym ich tu na całe tygodnie lub dołączyła do ich wyprawy, ale nie chcę im psuć planów, w końcu mając tak wielką wyprawę przed sobą i ograniczony czas, każdy dzień się dla nich liczy, także raczej rozstaniemy się jutro rano. No i nikt nie dałby mi takich wakacji :) Toteż siedzę w Starbucksie i kontemplując życie, wpatruję się w to, co za oknem – ruch uliczny i przechodniów. Muszę przyznać, że tęsknię za Starbucksem w sercu parku Ueno w Tokio, mogłam tam siedzieć godzinami, dumając na łonie natury… lecz stokrotnie bardziej wolę Bangkok i moje ukochane Huai Kwang, które zdobywa serca kolejnych odwiedzających mnie tam ludzi… ale o tym będzie innym razem :)
Jutro przyjmuję kolejnego gościa, będzie to Polka, która przeprowadza się do Tajlandii. Z pewnością następna ciekawa historia przede mną :) A po niej goszczę parę polskich podróżników, która do mnie napisała tak zabawną wiadomość, że aż parsknęłam śmiechem, czytając ją w metrze :D Pozdrawiam ich serdecznie, jeśli to czytają! :D
Dobrej niedzieli :)