Kolejnym punktem naszego programu był Phanom Rung Historical Park. Z Phimai najpierw musieliśmy dojechać do Nakhon Ratchasima, a potem przesiąść się na autobus w kierunku Det Udom. Wysiedliśmy po drodze za Nang Rong i oczywiście przylgnęli do nas lokomocyjny naganiacze, ale byliśmy twardzi. Zjedliśmy obiad i postanowiliśmy złapać stopa. Nie trwało to długo :) Po chwili zatrzymał się pick – up z roześmianym kierowcą niemówiącym słowem po angielsku. Po raz kolejny okazało się, że dobro jest ponad wszelkimi różnicami kulturowymi :) Pan zawiózł nas pod samiutką bramę parku.
Kompleks świątynny w Phanom Rung zbudowany został z różowego piaskowca przez Kmerów. Odwiedza go wielu turystów, ale zdecydowana większość z nich Tajowie, więc z przyjemnością rozłożyłam się na trawie i obserwowałam ludzi. Babulinki, mnisi, dzieci, rodzice – miałam cały przekrój tajskiego społeczeństwa :)
Opuściliśmy ruiny przed zachodem słońca, by mieć pewność, że uda nam się jakoś wrócić. Poczęliśmy pytać ludzi na parkingu, ale jak na złość nikt nie jechał w kierunku Nang Rong, gdzie zamówiliśmy hostel. Ledwo weszliśmy na drogę, zatrzymał się kolejny roześmiany kierowca jadący w przeciwnym kierunku.
- W czym mogę wam pomóc? - zapytał.
Wszyscy zamrugaliśmy zdziwieni. Właśnie człowiek jadący w przeciwnym kierunku zatrzymał się i płynną angielszczyzną zaoferował nam pomoc? Lepiej być nie mogło! Nasz wybawca zawiózł nas z powrotem do krajówki, grubo nadrabiając kilometrów. Natomiast my nie czekaliśmy dłużej niż 10 minut, kiedy zajechał autobuś do Nang Rong.
Adam i Ewa cały czas twierdzili, że przynoszę im szczęście, bo im nigdy wszystko nie szło tak gładko. Odparłam, że to nie moje szczęście, tylko tajskie dobro, którego jest tak dużo, że wystarczy się na nie otworzyć, by zostać nim natychmoiast obdarowanym :)
P.S. Pozdrawiam genka, ktory domagal sie czestszego pisania - dodalam zatem 2 wpisy! ;)