Zostawilismy rzeczy w hostelu
Honney Inn i poszliśmy eksplorować Night Market. W Tajlandii wszystkie targowiska odżywają 2 razy dziennie. Najpierw w przerwie obiadowej, na spokojnie, a potem po zachodzie słońca i te już są niemożliwe. Można wtedy znaleźć wszystko od robaków, przez elektronikę po części samochodowe i ubrania. Nie inaczej było tutaj :)
W nocy wszystkim nam dokuczył chłód – nie da się ukryć, że Bangkok rozpieszcza temperaturą w nocy, więc byłam totalnie nieprzygotowana na temperaturę poniżej 10 stopni, hostel zresztą też nie. Do tego nie wiedziałam, że mam gorącą wodę, więc znowu myłam się w lodowatej... ehhh ;) By dosypać do pieca, od 5 rano mnisi odprawial iswoje modły. Ja nie narzekam, moje okno wychodziło na łąkę, ale Adam... no cóż, był TROCHĘ zły rano :D
Podczas naszej wspólnej podróży Rajscy zaproponowali mi, bym pojechała do nich do Kalasynia i przygotowała im kolację sylwestrową. Było to dla mnie ogromne wyróżnienie :) :) więc oczywiście się zgodziłam! Poza tym w między czasie mój japoński kolega Yuta (pisałam o nim
m.in. tutaj) napisał, że chce mnie odwiedzić 1 – 4.01, więc wiedziałam, że do Kambodży nie zdążę pojechać, mimo iż miałam początkowo takie zamiary.
Pomimo braku specjalnych walorów pobyt w Nang Rong uważam za udany. Miło było spędzić noc pośród pól i dzikich drzew bananowych. Po raz pierwszy też dotarła do mnie myśl, że ledwo jestem w Tajlandii 2 tygodnie, a już miałam tyle przemyśleń życiowych, wyciągałam kolejne wnioski... ale o tym kiedy indziej!