Z Phang Khon złapałam szybko autobus do Sakon Nakhon i tam już zostałam na noc. Mrówki w pokoju ani lodowata woda pod przysznicem nie mogły mnie wwystraszyć. Byłam tak zmęczona, że spałam 11 godzin! Następnego dnia założyłam plecak i poszłam zwiedzać.
Wat Phra That Choeng Chun, bo tak brzmi pełna nazwa świątyni, którą zwiedziłam, wywarła na mnie ogromne wrażenie. To było moje pierwsze spotkanie z tajskim buddyzmem, tak bardzo odmiennym od japońskiego czy chińskiego. Chodzi przede wszystkim o kształt dachów, ornamenty, sposób modlitwy, kolorystykę. Uogólniając, japońskie świątynie buddyjskie podobały mi się bardziej, ale te też są ciekawe :) Tylko trochę monotonne.
Po raz kolejny przekonałam się, jak niesamowicie są ludzie na prowincji. Chodząc po mieście, co chwilę ktoś zatrzymywał mnie, pytając, dokąd idę, czego szukam i próbując mi pomóc. Jedna kobieta zawołała swoją córkę i kazała jej podwieźć mnie skuterem :D
Rozmawiałam też z mnichem :) A potem jeden chłopak przeszedł ze mną kilometr, by zaprowadzić mnie na dworzec autobusowy i pomóc kupić bilet. Ach, ach :)