Po paru miesiącach przebywania w ojczystym kraju doszłam do wniosku, że w życiu podróżnika rozróżnia się 4 zasadnicze stany:
Stan I - EkscytacjaZbliżający się wyjazd daje nowe siły, sprawia, że podróżnik staje się rześki. Od momentu postanowienia i poczynienia pierwszych kroków do wyjazdu, akompaniuje mu wyczekiwanie.
Stan II - SzczęścieWystępuje podczas podróży, kiedy to podróżnik spełnia swoje marzenia, idzie tam, gdzie prowadzi go intuicja, poznaje, odkrywa, zwiedza. Generalnie spełnia się.
Stan III - ZmęczeniePojawia się po podróży, szczególnie tej długiej, ze zmianą stref czasowych, przebyciem wielu godzin różnymi środkami transportu. Zazwyczaj mija po kilku dniach, gdy organizm zregeneruje się.
Stan IV - Niemożność wytrzymania w 1 miejscuWystępuje przez całą resztę czasu. Objawia się ciągłym odbieganiem myśli, planowaniem kolejnych wyjazdów, zafascynowaniem następnym mnóstwem kultur i wyobrażaniem sobie, gdzie to się nie pojedzie, jak tylko dostanie się trochę wolnego. Stan ten z łatwością przechodzi w obłęd.
W tym właśnie stanie przez kilka miesięcy znajdowałam się ja. Przyzwyczaiłam swój umysł, że co pół roku ma miejsce duża zmiana. Sylwestrowy wypad w Bieszczady nie zdołał go oszukać, inne mniejsze też nie. Po takich wyskokach jak Portugalia czy Japonia niestety trudno się zadowolić czymkolwiek. W styczniu nakreślił mi się roczny wyjazd na drugi koniec świata, tym razem z przeciwnej strony globu, więc mój umysł odetchnął, już przechodził w stan I.
Jednakże na skutek niezaleznych ode mnie okoliczności musiałam diametralnie zmienić plany, potem dostałam pracę, więc wizja jakiegokolwiek dalszego wyjazdu w tym roku już całkiem upadła. Stan IV się nasilał, czułam, że niby wszystko jest dobrze, ale już za długo siedzę w 1 miejscu.
No i stało się. Pięć dni temu przytaknęłam, że pojadę z Kędziorem (Martą Z. :D) na
Autostop Race 2013 z Wrocławia do Dubrovnika. Szefowa też przytaknęła, bo jest najlepszą szefową na świecie :)
Poczułam się o jakieś 48 kilogramów lżejsza, serce mi podskoczyło, a płuca nagle dziwnie wypełniły się świeżym powietrzem, choć byłam w pomiesczzeniu.
-WRESZCIE- pomyślałam - wreszcie jakaś podróż w nieznane.
Jest godzina 9:45. Póki co brakuje nam namiotu, śpiwora, pokrowców na plecaki, jedzenia i paru innych rzeczy. Dodatkowo dziś kończę dzień o 18:30, a jutro o 6:28 jadę służbowo do Warszawy.
Tak, wyścig zaczyna się w sobotę o 9 we Wrocławiu, więc wychodzi na to, że do stolicy pojadę już z plecakiem, a potem po pracy prosto do Wrocławia do Marty, gdzie jeszcze będziemy się dopakowywać, planować, ustalać... oooooo nieeee, czuję, że zaczyna boleć mnie głowa...
Lepiej przestanę myśleć i biorę się do pracy ;)