Myślę, że tak najlepiej oddać to, co przeżyłam po wylądowaniu w Chinach.
Po 2 miesiącach w czystej, pachnącej, uprzejmej do granic możliwości Japonii nagle ocknęłam się w kraju totalnej dezorganizacji, brudu i skrajnej niegrzeczności.
Ale po kolei.
Czekając przy bramce do samolotu, mimo nieodrywanai wzroku od telefonu, zauważyłam, że większość moich współpasażerów stanowili bogaci, kulturalni Chińczycy. W trakcie lotu prawie wszyscy spali, więc zachowywali się spokojnie.
Dosłownie oczom nie mogłam uwierzyć, co się stało po wylądowaniu w ich ojczyźnie. Ci sami dobrze wychowani ludzie z przyjaznym uśmiechem nagle przepychali się z walizkami, trącając wszystkich wokół i nie racząc się odwrócić i przeprosić. To był szok numer jeden.
Jako iż w Szanghaiu miałam tylko międzylądowanie, byłam bez bagaży, wiec mogłam swobodnie się poruszać. Miałam 4,5 godziny, więc byłam w lekkim pośpiechu, bo bardzo chciałam wyjśći choć na chwilę zobaczyć miasto.
Na dzień dobry na ruchomych schodach nikogo nie obchodziło, że nie tarasuje się przejścia swoimi czterema literami.
Potem nieuprzejma obsługa lotniska. Pan, który stawiał pieczątki na wizie tak na mnie spojrzał, jakbym była najgorszym kryminalistą. Mrucząc wrogo na szczęście mi ją podbił.
Poszłam do informacji turystycznej, by zapytać o drogę do centrum. Pani odpowiedziała opryskliwym potokiem słów, że nie ma sensu, bo to zajmuje 1,5 godziny, że nie ma na to czasu i odwróciła głowę w drugą stronę.
- No nie - pomyślałam - istna komuna.
Na szczęście wcześniej sprawdziłam w Google Maps, że droga zajmuje godzinę, a nie półtorej, potrzebowałam tylko wiedzieć, gdzie mam wysiąść. Do tej okropnej baby z informacji już nie chciałam wrócić, wiec poszłam na stację. Była tam kolejna budka z informacją.
Oczy wyszły mi na wierzch, obserwując obsługę 2 pań przede mną. Arabka już podchodziła do okienka, kiedy wepchnęła się przed nią Chinka. Wyrzuciła z siebie jeden wielki zlepek zdań, pani z informacji coś odburknęła. Podczas gdy Chinka znowu nawijała, pani odwróciła się do Arabki, ostrym, karcącym tonem jej odpowiedziała, w miedzyczasie Chinka dokądś pobiegła.
Nadeszła moja kolej. Z najbardziej niewinno-przyjaznym uśmiechem, na jaki jestem w stanie się zdobyć, udało mi się uzyskać potrzebną informację. Poszłam do biletomatu, stoję w kolejce, a tu bezczelny Chinol bez niczego wepchnął się przede mnie, gdy podchodziłam do wolnego automatu.
Całe przedmiotowe traktowanie mnie na drodze do metra przez obsługę lotniska już pominę. Teraz metro. Otworzyły się drzwi. Mimo iż konkurencji w walce o siedzenia nie było dużej, ludzie rzucili się jak na darmowe Raffaello w markecie. Zerknęłam na podłogę. Walające się resztki ejdzenia, papierki i inne śmieci, na plastikowych siedzeniach grube czarne chińskie włosy, a w powietrzu taki dziwny odór. Aż mi się zrobiło niedobrze. Mój mózg rozpaczliwie krzyczał: "Chcę do Japonii ;( ", ale na takie rzeczy było już za późno. Zamknęłam oczy, by tego nie widzieć.
Nie myślcie sobie, że jestem rozpieszczonym francuskim pieskiem, wręcz przeciwnie. Tylko że zupełnie nie przygotowałam się mentalnie na to, co mnie czeka. Mój mózg odruchowo spodziewał się sterylnie czystego przedziału, przyjemnego światła i ślicznie pachnących ludzi wokół. A tu psikus.
A już absolutnym hitem było dla mnie to, jak na jednej ze stacji wsiadło wiele osób, obok mnie znajdowało się wolne miejsce. W tym samym monecie RZUCILI SIĘ (dosłownie!) na nie Chinka i Chińczyk. Dziewczyna była o ułamek sekundy szybsza...ale co tam! Chłopak wcisnął swoją pupę między nasze tułowia i zaczął się rozpychać
#@%$@#$^%%&*%^&(*(^&%$%#@# !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Mój szok osiągnął swoje maksimum i w tym momencie już przestałam jakkolwiek reagować poza O.O