Zapadł zmrok, nadeszła 20, a my wciąż bez pomysłu na nocleg. Podeszliśmy do okienka z informacją. Wszyscy się włączyli w poszukiwania noclegu dla nas, dzwoniąc, pytając, ale niestety- hostele pozajmowane, zostały jedynie hotele za 50$ za noc.
Powiedziałam, że jak dla mnie, możemy naweć spać w parku, ale chciałabym wziąc jakiś prysznic, bo wszystko się do mnie kleiło. Niestety nad nami rozpętała się wielka burza. Niebo non stop przecinały błyskawice, na szczęście bez efektów dźwiękowych. Nagle Filip wpadł na genialny pomysł - Internet Cafe! Widział jedną gdzieś po drodze, mój rpzewodnik mówił, że jest też jakaś na stacji kolejowej. No to ze wszystkimi tobołami ruszyliśmy w kierunku stacji. Miało być blisko, było daleko, ale nie ma marudzenia. W końcu wymęczeni, śpiący i spoceni :) dotarliśmy na miejsce.
Internet Cafe to całodobowa kafejka internetowa z pokojami przystosowanymi do spędzenia tam nocy. Są też regały pełne mangi, prysznice oraz maszyny z napojami. Najwięcej osób przychodzi tu na noc, aby jakoś przetrzymać do porannego pociągu w tani sposób. Są też pakiety 8-godzinne. My nie pomyśleliśy, że skoro wejdziemy o 21:30, to musimy wyjść o 5:30 :P Pokój, mimo że dwuosobowy (ok. 1300Y), okazał się być mniejszy niż moja mikrojedynka w akadmiku. Na podłodze leżał materac, był też komputer, półki i wieszak. Niestety pokojem bym tego nie nazwała, raczej boksem, więc zarówno dźwiek jak i światło się niosły, ponieważ "ściany" miały jakieś 180 cm wysokości oraz nie posiadał sufitu.
Ale chociaż był dach nad głową i upragniony pryyyszniiiiiiiiiiic :) No i pełno dziwnych ludzi :P
Sprawdziliśmy wiadomości - w Kioto jeden CouchSurfer zgodził się wziąć nas pod swój dach. Autostop z Nagoi do Kioto był odradzany, więc postanowiliśmy pojechać liniami regionalnymi z samego rana, co oznaczało 3 przesiadki. Można też wybrać superszybki Shinkansen, tylko że płaci się 5 razy więcej :)
W końcu po 23 położyliśmy się spać, nie mając ani śpiworów, ani pościeli :)