Geoblog.pl    tealover    Podróże    Kostaryka i Nikaragua    Tu zaczyna się Ameryka Łacińska
Zwiń mapę
2019
10
mar

Tu zaczyna się Ameryka Łacińska

 
Nikaragua
Nikaragua, Peñas Blancas
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10868 km
 
Pobudka oceanem nie zawiodła - nasze oczy mimowolnie otworzyły się jeszcze przed świtem. Mijając uczniów zmierzających do szkoły i ludzi do pracy, udaliśmy się na przystanek, na którym czekali już inni. Jak się okazało, większość na bezpośredni ekspresowy autobus do San Jose, jednak jego cena była kilka razy wyższa niż zwykłych autobusów. My mieliśmy czas, więc wybraliśmy opcję tańszą z 3 przesiadkami.

Dzień wcześniej zadecydowaliśmy, że spróbujemy tego dnia dostać się do Nikaragui. Spróbujemy, bo mamy świadomość, że wiele rzeczy może nas zaskoczyć i po ciemku nie chcemy tam podróżować z uwagi na destabilizację gospodarczą i polityczną w kraju.

Po zejściu na ląd w Puntarenas, poszliśmy pieszo w stronę dworca, by złapać autobus do Liberii, z której do granicy w Penas Blancas odjeżdżają co 30-40 minut autobusy. W okolicy dworca daliśmy się złapać w pułapkę naciągacza - za pytanie o właściwy przystanek i najbliższą sodę pan nie chciał się od nas odczepić, a potem okazał się być oficjalnym naganiaczem sody, do której nas zaprowadził. Na szczęście był to jedyny taki incydent, z którym się spotkaliśmy przez te 3 tygodnie.

Dworce w Liberii cieszą się bardzo złą sławą, stąd kurczowo trzymaliśmy nasze plecaki, kieszenie pozostawiliśmy puste i nigdzie się nie rozdzielaliśmy. Przyjeżdżając z Puntarenas, potrzebowaliśmy zmienić dworzec, czyli przejść około 1 km. Gdy trafiliśmy na ten, z którego odjeżdża transport do Nikaragui, mieliśmy wrażenie, że cofnęliśmy się o co najmniej epokę. Panowała tam dziwna atmosfera, którą trudno opisać oraz swoisty bałagan wypełniony rozwalającymi się autokarami i dziesiątkami ubogich imigrantów z Nikaragui.

Oho, tu zaczyna się Ameryka Łacińska - pomyślałam. Ta, którą znam z książek, opowieści i filmów.

I tak jak to pomyślałam, usłyszeliśmy cenę za bilety w wersji gringo, czyli dwa razy wyższą. Oż ty! Na nieszczęście kierowcy słyszałam, jaką cenę dostali Nikaraguańczycy przed nami, więc żwawo przystąpiłam do negocjacji. Odpuścił i dostaliśmy cenę taką jak poprzednicy. Tak, tu zaczynała się ta Ameryka Łacińska, o której słyszałam ;)

Obawa przed materializacją znanych mi historii stopniowo zamieniała się w ciekawość i ekscytację. Jeszcze przed Penas Blancas zaczął się wielokilometrowy ciąg cystern i ciężarówek czekających na odprawę - taki widok kojarzył mi się dotychczas tylko z Białorusią i Ukrainą. Wynikało to z tego, że Kostaryka jako jedyna nie podpisała umowy pozwalającej na swobodny przejazd ciężarówek trasą PanAmericana.

W końcu dojechaliśmy do granicy, by rozpocząć cyrk związany z przekroczeniem jej. Jeśli ktoś dysponuje czasem, to jest to unikatowe doświadczenie warte przeżycia. Jeśli ktoś ma ograniczony czas - może lepiej polecieć do Nikaragui samolotem :) Oto co się działo po kolei.

Nasz autokar wysadził nas ok. 100 m przed odprawą celną. Wcześniej w Internecie czytaliśmy, że najpierw trzeba zapłacić tzw. exit tax (podatek wyjściowy?) w którejś z bud na prawo od odprawy. Budy, które tam widzimy, wyglądają, jakby prowadziły szemrane interesy. Nie dostrzegamy też żadnych napisów, które sugerowałyby, że to tam mamy to zrobić. W takim razie idziemy prosto do urzędników.

Dookoła siedzą setki Nikaraguańczyków, ale nie dowiadujemy się, na co czekają. Kątem oka dostrzegam maszynę z napisem, że można tu opłacić exit tax. Już zaczynam klikać, kiedy nagle jakiś mężczyzna z zewnątrz stuka silnie w okno i pokazuje nam na migi, że nie mamy tu tego robić, tylko iść gdzieś za budynek. Stwierdzamy, że może skonsultujemy się z urzędnikiem jednak.

Urzędniczka, która nas przywołuje, nie wygląda jak osoba mająca dziś dobry dzień, więc dajemy sobie porozumiewawczo znać, że udajemy, iż nie znamy hiszpańskiego. Dostajemy od niej polecenie, że mamy przyjść z pokwitowaniem zapłacenia exit tax, a opłacimy go o tam z drugiej strony budynku.

Poszliśmy we wskazane miejsce i usłyszeliśmy, że to nie tu, że to o tam 100 m dalej.

Tam usłyszeliśmy, że system się zepsuł 3 dni temu, przepraszają, ale może chcemy kupić papierosy.

Wychodzimy. Ktoś pyta, czy nie chcemy kupić trochę waluty albo grillowanego kurczaka z ryżem. Kuriozalność tej sytuacji nas przerosła i parsknęliśmy śmiechem. Szukamy miejsca do opłacenia exit tax dalej.

Ktoś do nas podchodzi i oferuje, że nam pokaże, gdzie się to robi. Odruchowo chwytamy plecaki, ale pan okazuje się po prostu pomocny bez niecnych zamiarów i odprowadza nas do walącej się budy, w której raczej spodziewałabym się kupić kokainę niż opłacić oficjalny podatek. Za 9$ dostajemy tam upragniony kwit, więc zadowoleni wracamy do odprawy. Pieczątka w paszporcie i już, jesteśmy na ziemi niczyjej.

Idąc do następnego punktu, moją uwagę zwraca fakt, że wszyscy przekraczają granicę w drugą stronę, natomiast w naszą prawie nikt. W tym momencie w głowie słyszę głos naszego kolegi, który zakazywał nam tu jechać, tłumacząc, jak źle się teraz dzieje w Nikaragui i że ci co mogą, to stamtąd uciekają, bo nie da się tam normalnie żyć. Kurczę, a może ma rację? Za radą spotkanych w Kostaryce podróżników, którzy dopiero co opuścili Nikaraguę, postanawiamy jednak podjąć to ryzyko i spróbować z nastawieniem, że najwyżej jeszcze tego samego dnia wrócimy do Kostaryki.

Stojąc w kolejkach do następnych punktów przeszukiwania bagażu i dokumentów (po stronie Nikaragui kontrolowano nas 4 razy) i do wymiany pieniędzy, czujemy pierwszy powiew nikaraguańskiego socjalizmu - pracę, którą w Polsce wykonywałaby 1 osoba lub automat, tu robią 3-4. A właściwie 1 robi, reszta się kręci.

Odchodząc kawałek od kontroli granicznej w kierunku autobusów, przecieramy oczy ze zdumienia - rozpościera się tu klepisko, sprzedawcy przekrzykują się, zwierzęta plączą się pod nogami, z autobusów dobiega głośna muzyka. Zapachy jedzenia buchają z ulicznych garkuchni, kurz z nieutwardzonej ulicy się unosi, dzieci biegają. Panuje tu uroczy rozgardiasz, który rządzi się prawami, których jeszcze nie rozumiemy.

Przy pomocy ludzi znajdujemy autobus w interesującym nas kierunku - wyłania się przed nami stary amerykański chicken bus, pięknie przemalowany i udekorowany w środku świętymi symbolami, koralikami oraz wstążkami. Przed odjazdem kolejni handlarze wchodzą do środka i nawołują pasażerów do zakupu - kurczaków z ryżem, ładowarek do iPhone'a, okularów przeciwsłonecznych, przekąsek, oranżad w plastikowych torebkach, zegarków. Doliczamy się 23 handlarzy, niektórzy wchodzili po kilka razy. Każdy z nich walczył o choć kilka cordob zarobku.

Czujemy się, jakbyśmy przenieśli się w czasie. Jesteśmy jedynymi białymi, ale nikniemy gdzieś w tym hałasie i chłoniemy obraz, który po drugiej stronie granicy byłby nie do pojęcia.

Nikaraguo, jak dobrze, że tu przybyliśmy! :)

-----
INFORMACJE PRAKTYCZNE

Opis przekraczania granicy krok po kroku znajdziecie w j. angielskim na tym blogu

Opłatę za exit tax i entrance tax należało uiścić w USD w gotówce.

Bankomat na granicy nie działał, USD na nikaraguańskie cordoby wymieniliśmy w banku zaraz za przekroczeniem granicy.

Autobusy z granicy odjeżdżały w duchu "jak się zapełni, to odjedzie".

Poza urzędnikami nie próbowaliśmy mówić po angielsku, więc nie wiem, jak wyglądałaby podróż bez znajomości hiszpańskiego.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
genek
genek - 2019-11-24 14:22
Nikaragua - super kraj. To przejście graniczne z Kostaryką faktycznie łatwe nie jest.
 
 
tealover
Dominika
zwiedziła 15.5% świata (31 państw)
Zasoby: 292 wpisy292 1002 komentarze1002 2165 zdjęć2165 9 plików multimedialnych9
 
Moje podróżewięcej
10.09.2020 - 15.09.2020
 
 
25.12.2019 - 10.01.2020
 
 
28.02.2019 - 23.03.2019