Pobyt w Mal Pais zaliczamy do jednego z najlepszych doświadczeń w naszym życiu. Podobało nam się tam tak bardzo, że zaczęliśmy rozważać, czy nie zostać tam do końca wyjazdu! I czy nie przeprowadzić się tam po 50-tce :) Kiedy wracamy myślami do Kostaryki, zawsze jest to pierwszy obraz, który mamy przed oczami - nasz bungalow, ocean, deskę surfingową i tętniący życiem las dookoła.
Nasze dni były do siebie dość podobne, a ich rytm wyznaczało słońce i pływy. Około 4:50 budził nas huk oceanu, od którego w linii prostej dzieliło nas 250 metrów. Jego hałas był tak ogromny, iż zdawało się, jakby lał deszcz. W budzeniu towarzyszyły mu zwierzęta żyjące w lesie dookoła nas - co rano do samego świtu dawały koncert z całych sił.
Pośpiesznie zgarnialiśmy przygotowane dzień wcześniej rzeczy, by jak tylko zacznie świtać, znaleźć się na plaży. Do serca wzięliśmy sobie radę, której w autobusie udzieliła nam lokalna Kostarykanka - żadnego pływania, gdy jest przypływ, chyba że lokalni robią inaczej. Zresztą trudno byłoby o tym zapomnieć - przy każdym wejściu na plażę, dzikim i oficjalnym, tabliczki w dwóch językach ostrzegają przed niebezpieczną mocą pływów i prądów. Pływać też najlepiej tam, gdzie robią to inni, bo to oznacza, że pozostałe miejsca skrywają w trakcie przypływu ostre skały.
Mimo tak wczesnego przybywania na plażę nigdy nie byliśmy tam pierwsi - w wodzie kilkunastu surferów już czekało na najlepszą falę. Właściwie na plaży to byliśmy sami, ale w wodzie już z surferskim towarzystwem. Na szczęście miejsca było tak dużo, że każdy mógł znaleźć jakieś tylko dla siebie.
Świt spędzaliśmy na ćwiczeniach i obserwowaniu skorupiaków, za to wschód zastawał nas kąpiących się w ciepłym oceanie. Piękne słońce powoli zaczynało oświetlać kolejne części wody i plaży, a my z ekscytacją obserwowaliśmy to zjawisko. Takie poranki mogłabym mieć do końca życia :)
Po aktywnym i wczesnym początku dnia wracaliśmy na śniadanie i zalegaliśmy w naszych hamakach z książkami. Towarzystwa dotrzymywały nam nieoswojone małpy, które całymi gromadami przeskakiwały z drzewa na drzewo dookoła naszego domku. Raz nawet oglądaliśmy dwie matki z małpiątkami, które zastygły w bezruchu przyłapane na wycieczce. Innego razu jedna małpa zawisła dosyć blisko naszego tarasu tak, że patrzyłyśmy sobie “oko w oko”. Czułam mieszaninę dziwnych emocji, ponieważ zdawało mi się, że patrzę na... człowieka. Takiego małego, włochatego człowieka. Była tak bardzo podobna do nas! Teraz lepiej rozumiem teorię, iż człowiek wywodzi się od małpy :)
Spróbowaliśmy też surfowania. Ależ to trudny sport! Osiągnęliśmy poziom utrzymywania się na leżąco na desce. Coraz mocniej świecące słońce, które czułam, że dosłownie wytapia mi twarz, nie pozwalało ćwiczyć w środkowej części dnia. Niestety.
Zaskoczyła mnie też prędkość, którą byłam w stanie osiągnąć, płynąc z falą na desce. Raz była tak wysoka, że sturlałam się do wody, bojąc się o życie dzieci taplających się przy brzegu, w które zaraz mogłam wpaść. Mimo koszmarnych zakwasów przez następne dni bakcyl surferski złapaliśmy i z niecierpliwością wyczekiwaliśmy wizyty po stronie karaibskiej, by dalej szlifować swoje umiejętności.
Upalne godziny i zmierzch mijały nam na pływaniu w basenie, który zazwyczaj mieliśmy tylko dla siebie, za wyjątkiem nietoperzy, które jak szalone latały nam nad głowami. Dostęp do WiFi był tylko tej części osrodka, więc stało się to też miejsce planowania dalszych kroków w tej podróży. Przebywanie w strefie WiFi umilała nam obsługa, która zawsze miała jakąś ciekawą historię do opowiedzenia.
Nasze codzienne dylematy sprowadzały się do tego, skąd oglądać zachód słońca (plaża czy nasz balkon - wybór był naprawdę trudny!) oraz z jakiego owocu smoothie chcemy wypić do obiadu. Ku naszemu zadowoleniu, w centrum wsi znajdowało się kilka knajp typu soda, z czego jedna serwowała wyborowe posiłki w cenie ok. 10 zł za porcję.
Wieczory to niebo z tysiącem gwiazd, szumem (hukiem:)) oceanu i lasem tętniącym życiem. Spędzając tyle czasu na zewnątrz i to aktywnie, zasypialiśmy dość wcześnie, oddając terytorium naszego bungalow różnej maści małym stworzeniom, które za nic miały gęstą moskitierę rozwinietą dookoła domku.
Jednymi z naszych współlokatorów były gekony o kilku rozmiarach oraz legwany buszujące po “stropie”. Już z Tajlandii wiedziałam, że to najlepsi przyjaciele mieszczuchów - ilekroć gekon wyprowadzał się z mojej kawalerki, zaraz miałam w domu komary lub karaluchy. Stąd w naszym bungalow witałam je z radością i liczyłam na to, że skutecznie ochronią nas przed wszystkim, co obrało sobie nasz domek za element swojej trasy.
Te kilka dni spędzonych pośród lasu nauczyło mnie po raz kolejny respektu wobec natury. Zrozumiałam, że to ja jestem tu gościem i to ja najechałam na terytorium tych zwierząt, nie one na mój. Dlatego w końcu poddaliśmy się w walce z mrówkami, których autostrada przebiegała akurat przez środek naszego korytarza. Cóż, taki urok mieszkania w bungalow :)
Ostatecznie w naszym ośrodku spędziliśmy 4 noce i naprawdę niewiele brakowało, byśmy zostali tam do końca - czuliśmy się w Mal Pais po prostu wspaniale i mieliśmy tam dostęp do wszystkiego, co kochamy i daje nam radość. Resztką sił dopuściliśmy rozsądek do głosu, że skoro już wybraliśmy się tak daleko, to jednak fajnie byłoby poeksplorować jeszcze jakiś fragment tego świata. Uwierzcie mi, nie była to łatwa decyzja, ale podjęliśmy ją i z ciężkim sercem ostatniego wieczoru przystąpiliśmy do pakowania, by o 6 rano następnego dnia wyruszyć ku następnej przygodzie.
Filmiki:
życie na plaży zaczyna się wraz z przypływemmałpia wycieczka-----
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Kwestia pływów Oceanu Spokojnego jest poważna i nie wolno jej lekceważyć - w Internecie można znaleźć strony podające prognozę pływów dla danej miejscowości oraz aktualny stan. W trakcie minimalnego poziomu wody można samemu się przekonać, ile ostrych skał jest w pobliżu brzegu.
W centrum Mal Pais znajdują się sklepy spożywcze, restauracje europejskie i lokalne sody, sklepy surferskie, wypożyczalnie desek. By wypożyczyć deskę, kazano nam zostawić w zastaw paszport, ale wynegocjowaliśmy telefon zamiast tego.
Autobus w Mal Pais zatrzymuje się na zakręcie na samym początku miejscowości.