Lot z Panamy do San Jose był dla mnie ekscytującym przeżyciem. W dole wyraźnie widziałam Kanał Panamski oraz dżunglę. Będąc świeżo po lekturze książki Tony’ego Halika “180 000 kilometrów przygody”, moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach. To naprawdę już! W końcu dotarłam na latynoski ląd!
Linie Copa Airlines oferowały naprawdę wysoki poziom, więc podróż na ich pokładzie była czystą przyjemnością. W San Jose Juan Santamaria (SJO) wylądowaliśmy po 19 czasu lokalnego. Posiadanie tylko bagażu podręcznego pozwoliło na sprawne przemieszczenie się, choć z uwagi na 2 inne samolotu lądujące przed nami czekanie do kontroli paszportowej trochę trwało. No i to bicie serca, gdy skanowali mój, czy przypadkiem coś nie zapika ;-)
Na lotnisku dokonaliśmy zakupu lokalnej karty SIM, którą można było opłacić w USD. To była dobra decyzja, ponieważ Internet przydawał się w naszym mocno spontanicznym trybie podróżowania - mogliśmy rezerwować noclegi w ostatniej chwili, szukać połączeń przesiadkowych w trakcie podróży itd.
Przygotowując się do wyjazdu:
- ustaliliśmy, że nastawiamy się na podróże publicznym transportem, ponieważ lubimy ten sposób poznawania lokalnej kultury. Z perspektywy czasu oceniamy tę decyzję bardzo dobrze, ponieważ to właśnie dzięki autobusom doświadczyliśmy wielu ciekawych przygód :) I każdemu, kto choć minimalnie włada hiszpańskim, bardzo ten sposób w Kostaryce i Nikaragui polecamy!
- usłyszeliśmy od naszego localsa, że ludzie będą chcieli nam pomóc. Nieważne, czy będziemy umieli się z nami skomunikować - będą próbowali rozwiązać nasz problem. Spodobała mi się ta wizja.
Pierwsza z przygód zaczęła się już po wyjściu z lotniska - trafienie z terminalu do przystanku autobusowego jest nie lada wyzwaniem, lecz prawdziwą zabawą było zrozumienie, który z nadjeżdżających autobusów jedzie w interesującym nas kierunku. Autobusy zatrzymywały się dosłownie na kilka sekund i nie byliśmy w stanie zdążyć przeczytać, co mają napisane na przodzie ani tego zinterpretować. Działanie utrudniał też fakt, że byliśmy już 24 godziny na nogach, było ciemno, a przystanek słabo doświetlony.
Nie minęło jednak 5 minut, jak lokalni ludzie zaczęli do nas podchodzić i tłumaczyć po hiszpańsku, który autobus powinniśmy złapać, a nawet w naszym imieniu zatrzymywać autobusy i pytać, czy jadą tam, gdzie my chcemy. Jeden chłopak zaproponował, że mają wolne miejsce w taksówce i jadą w podobnym kierunku, więc możemy się z nimi zabrać. Bardzo nas zaskoczyła taka otwartość i chęć pomocy!
Autobus z lotniska do dworca autobusowego w centrum jedzie godzinę. Kiedy dotarliśmy do mieszkania naszego przyjaciela, byliśmy 26 godzin na nogach. Nie ukrywam, że lata świetności w znoszeniu braku snu mam już za sobą. Niestety mimo ogromnego zmęczenia i późnej pory lokalnie jet lag (w Polsce była już 5 rano) mieszał się z emocjami i kompletnie nie chciało nam się spać, więc przyjrzeliśmy się mieszkaniu. Mocno przypominało ono te, które widziałam w Tajlandii - przewiewne okna, brak progów w drzwiach, płytki na podłodze, cienkie ściany, czyli wszystko byle tylko nie zatrzymywać ciepła wewnątrz. Jakże inna to perspektywa od naszej polskiej :) I jaki niski koszt budowy dzięki temu, że nie trzeba kłaść kilku warstw izolacji czy inwestować w szczelne okna!
Opowiedzieliśmy naszą historię spod lotniska, że tyle osób wykazało się chęcią pomocy.
- Mówiłem wam, ludzie będą chcieli wam pomóc. To będzie fajny wyjazd! - pomyślałam i w końcu udało mi się zasnąć.
Jeśli ciekawi Was, jak się parzy kawę w Kostaryce, to możecie obejrzeć to
tutaj.
----
INFORMACJE PRAKTYCZNE
Po opis Kostaryki w pigułce (wiza, szczepienia, transport itd) odsyłam
tu. Uważam, że jest on bardzo dobry.