W Erywaniu spędziliśmy 2,5 dnia i był to wystarczający czas do zawrócenia nam w głowie mimo wszechobecnych protestów politycznych na ulicach. Polubiliśmy to miasto za jego otwartych, pokojowo nastawionych mieszkańców, chętnych do rozmowy i ciekawych nas. To właśnie w Erywaniu pierwszy raz doświadczyliśmy tego, z czego dawniej słynęli Gruzini - bezinteresownej serdeczności ludzi. Niestety w Gruzji ani wcześniej, ani później nie było nam dane doświadczyć znaczenia słowa “bezinteresowny”.
Spacerowaliśmy po przestronnych ulicach wypełnionych soczyście zielonymi drzewami, kawiarenkami i butikami. Nie jesteśmy fanami dużych miast, lecz to miasto naprawdę skradło nasze serca. Erywań ma w sobie to coś, tę mieszaninę dziedzictwa, ludzkich historii i natury, która najbardziej nam odpowiada, a to wszystko okraszone wspaniałą kuchnią. Poznawaliśmy przypadkowych Ormian - to nas zagadała kelnerka, to ktoś w kawiarni się do nas dosiadł. Z uwagi na protesty w naszym hostelu na 5. piętrze goście odwołali swoje rezerwacje, dzięki czemu mieliśmy całą przestrzeń dla siebie, w tym balkon, z którego widok roztaczał się na świętą górę Ararat. Czego chcieć więcej :) Według Księgi Rodzaju, na górze Ararat osiadła Arka Noego.
W Erywaniu zderzyliśmy się też z bolesną historią tych ziem, której ciężar próbuje przedstawić Muzeum Ludobójstwa Ormian. To trudne doświadczenie, które na długo zostaje w pamięci i pozwala lepiej zrozumieć również historię Polski, na której tereny przybyli uciekający przed zagładą Ormianie. Jakże bolesne było uświadomienie sobie niefortunnego położenia tego narodu na mapie świata - pomiędzy strzępiącymi sobie zęby Turkami i Azerami, od góry zakasujący rękawy Rosjanie, a od dołu ponadczasowa perska potęga, bez protekcji której ten skrawek na mapie już dawno zostałby rozszarpany.
I na koniec Erywań to multikulturowość. Spotkaliśmy tam syryjskich imigrantów i irańskich studentów i kupców, których opowieści pozwoliły nam zrozumieć to, czego bardzo nie chcą pozwolić nam zrozumieć europejskie media. Podczas tej podróży nasze drogi jeszcze kilka razy skrzyżowały się z próbującymi żyć normalnie na politycznej emigracji Syryjczykami, których historie wyciskały ostatnie pokłady moich łez. Jak się dowiedzieliśmy od poznanego w kawiarni byłego agenta służb specjalnych (:D), w Armenii schronienie znajduje duża liczba Syryjskich imigrantów, lecz co to oznacza w liczbach, niestety nie pamiętam.
Jak o irańskich studentach w Erywaniu mowa, w mojej głowie zaraz zaświtał dialog z jednym:
- Dlaczego do Iranu nie można wlecieć z pieczątką z Izraela?
- Nie ma takiego państwa jak Izrael.
Więc to tak kształtuje się perską potęgę w młodych umysłach.
Przebywając w Erywaniu poczułam, że chciałabym kiedyś tu pomieszkać. Tak po prostu. Dać się wchłonąć w rzeczywistość zakrapianą armeńskim winem i zagryzaną grillowanymi warzywami.
A o tym, jak problematyczne jednak mogą się okazać protesty polityczne i dlaczego warto ich nie lekceważyć, przekonaliśmy się kilka dni później. Na szczęście wciąż pod skrzydłami ormiańskiej gościnności.