Geoblog.pl    tealover    Podróże    Flores i Komodo - w pogoni za płaszczkami    Dzień 4 – Pełnia pełna dziwnych zdarzeń cz. 2
Zwiń mapę
2014
05
lis

Dzień 4 – Pełnia pełna dziwnych zdarzeń cz. 2

 
Indonezja
Indonezja, Komodo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 78 km
 
c.d. poprzedniego wpisu

Nie potrafię określić, ile czasu to trwało. Może ułamki sekund, a może całą wieczność. Nie widziałam ani światełka w tunelu, ani całe życie nie stanęło mi przed oczami. Miliony myśli nie przeszły przez moją głowę, tak naprawdę nie pojawiła się żadna. Za to pojawiło się uczucie. Jedno jedyne. Był nim strach. Absolutny, kompletny, totalny. Strach przed tym, co nieznane. Przed wielką, czarną otchłanią, której kresu nie było widać. Przed ciemnością, która za chwilę miała pochłonąć mnie na zawsze. Przed tą masą wody, wobec której czułam się bezsilna. A to zrodziło poczucie całkowitej beznadziei – że w ostatnich momentach tym, co czuję, jest paraliżujący i obezwładniający mnie strach.

Nawet nie próbowałam się wzbraniać przed tą ogarniającą mnie beznadziejnością. Komórka po komórce zajmowała moje ciało. Od palców u stóp po czubek głowy. Nagle przestały do mnie docierać sygnały rzeczywiste, przeniosłam się w inny wymiar, pozostając w pełni świadomą tego, co rozgrywało się dookoła. To za sprawą dialogu, który rozpoczął się w mojej głowie. Między Dominiką Racjonalistką, a Dominiką Odkrywającą.

- Więc to tak wygląda poddawanie się?
- Tak, chyba tak.
- Gdy się poddam, to umrę, prawda?
- Tak.
- Sama nie wiem, czego chcę. Nie mam już siły walczyć, lecz boję się podjąć decyzję o rezygnacji. Nie będzie już od niej odwrotu.
- To prawda, nie będzie. Ale decyzja wciąż należy do ciebie.
- Czyli jeszcze się nie poddałam?
- Oczywiście, że nie. Nadal walczysz o swoje życie.


Nastąpiła chwila przerwy.
- To wszystko dzieje się naprawdę czy tylko w mojej głowie?
- Jasne, że w twojej głowie, ale czy to znaczy, że nie jest prawdziwe?


I nagle pojawiła mi się ostatnia racjonalna myśl, na którą potrafiłam się zdobyć – rozejrzę się dookoła. Jeśli nikogo nie będzie i nadal będzie mnie ciągnąć w dół, to się poddam. Tak, to brzmiało jak rozsądna umowa. Po co tracić siły do końca, skoro i tak umrę.

Zamknęłam oczy, wypuściłam powietrze. To już, muszę to zrobić.
Powoli zaczęłam obracać głowę w lewo. Nie oddychałam. Bałam się, że przez wydobywające się bąbelki mogę coś przeoczyć. Coś, co mogłoby dać mi choć cień nadziei, że stąd wyjdę.
Kolejne milisekundy, kolejne stopnie kąta obrotu.
I nic.
Ta sama pustka.
Czyli chyba jednak to koniec.
Ale jeszcze zostało mi koło 200 stopni, więc obracam się dalej. Obracam i nie wierzę, w to, co widzę. Moim oczom ukazał się irlandzki uczestnik naszej wyprawy. Wyglądał na równie zagubionego, co ja, lecz w tej chwili to nie miało znaczenia. Od teraz nie byłam sama.

Wydobywając, nie wiem skąd, pokłady energii łapczywie chwyciłam się jego masywnego ramienia i pokazałam, że ja wypływam na powierzchnię. Po szybkiej wymianie komunikatów ustaliliśmy, że tak, on też stracił orientację, jest sam i bez pomysłu na to, co dalej. Zdziwiła mnie wtedy jego bezradność. A może po prostu tak wisiał w toni, w jakimś amoku? Nie wiem. Mną kierował już tylko zwierzęcy instynkt przetrwania, kontrolowany przez zimną logikę. A nie było ono możliwe bez ważącego ze 110 kg Irlandczyka.

Nie wypuszczając jego wielkiej dłoni ze swojej, drugą ręką w kieszeni jego kamizelki odnalazłam tzw. safety sausage, czyli nadmuchiwaną boję używaną do sygnalizowania, że pod wodą są nurkowie i wychodzą na powierzchnię. Brakowało mi tylko tego, by na koniec jeszcze jakaś łódź rozjechała moją głowę.

Trzymając się za ręce, mimo ogromnej woli wydostania się jak najszybciej, powoli wznosiliśmy się ku słońcu, by nie nabawić się choroby dekompresyjnej. Jak się okazało później, akcja naszego zagubienia trwała nie więcej niż 15 minut, ale czułam, jakby minęła cała wieczność. Zresztą nie było to w tej chwili ważne. Co prawda wydostaliśmy się już z głębin, ale na horyzoncie nie widziałam ani żadnych nurków, ani łodzi. Czyżby zaczynała się dalsza część przygody pt. „Rozbitkowie na Komodo”?

- DOOOMIIINIIIKAAAAAAAAAAAAA!!!!! - dobiegło mnie nagle echo czyjegoś głosu. Rozpoznałam go natychmiast – był to mój uroczy indonezyjski przewodnik nurkowy. Gwizdał i wołał, ile sił w płucach. Było słychać strach i w jego głosie.

- Widzę ich, są tam!! - krzyknęłam radośnie. Wszystkie cztery głowy mojego zespołu już były nad powierzchnią, dobrych kilkaset metrów od nas. Taka panuje na Komodo zasada – gdy w tak niebezpiecznych warunkach ktoś się zgubi, z wody wychodzą wszyscy i zaczynają się jego poszukiwania. Na szczęście mój kolega umiał gwizdać, więc daliśmy im do zrozumienia, że wszystko w porządku. Przypłynęła łódź, zgarnęła nas na pokład. Mój koszmar się skończył. Żyłam.

Szybko wyniknęło, że zgubili się wszyscy. Jak mi później powiedziała hiszpańska para, widzieli, jak porywa mnie prąd i zaciągnął na co najmniej 20 metrów głębokości, a potem zniknęłam im z pola widzenia. Ludzie z jednego zespołu porwani przez prąd znajdowali pod wodą inny zespół i do niego dołączali. Jedna dwójka została wystrzelona parę kilometrów od pozostałych, szukaliśmy ich kilkadziesiąt minut. Cuda. Ale to nie był koniec przygód. Nim zdążyliśmy zebrać wszystkich, zepsuło się koło sterujące. Ledwo zipiący silnik jeszcze zdołał zgarnąć resztę grupek, po czym dosłownie zdechł.

- To się nie dzieje - ktoś powiedział. Naprawdę wydawało się to surrealistyczne. Każdy już miał dosyć i chciał wracać, a tu jeszcze coś takiego???

Po jakimś czasie udało się ożywić silnik, ale już odpuściliśmy ostatnie nurkowisko. Za to zaserwowano nam soczyście wyglądające arbuzy. Chociaż tyle dobrego w ten dzień. Każdy chwycił po kawałku, wziął gryza i…
… i wypluł za burtę. Arbuzy już zaczęły fermentować. Ugryzłam następnego – to samo. Wyrzuciliśmy je do wody. Jak pokazała nadchodząca noc, tyle wystarczyło, byśmy kompletnie się zatruli.

Słońce chyliło się ku zachodowi. Z powodu wszystkich emocji tego dnia, zasnęłam, kiedy nagle obudził mnie krzyk załogi.

-DELFINY!!!

Rzeczywiście! Grupka 3 delfinów bawiła się w ganianego wokół naszej łodzi, pojawiając się raz po prawej, raz po lewej stronie. Zbiegłam na dziób, dzięki czemu mogłam dobrze im się przyjrzeć. Coś niesamowitego!

W końcu słońce ustąpiło na niebie miejsca księżycowi… Nikogo nie zaskoczyło to, w jakiej był fazie.

- Pełnia! A nie mówiłem! - skomentował Francuz.

Wielka biała kula odbijała się w tafli wody. Główny winowajca szalejących prądów morskich, które w tym regionie świata nabierają w te dni demonicznej mocy. Nie nurkuje się w okresie pełni księżyca, ponieważ raz, że jest to niebezpieczne, a dwa, że widoczność spada do zera. Szkoda, że wcześniej tego nie wiedziałam.

- Więc to przez ciebie prawie się dziś utopiłam? - pomyślałam ze złością, patrząc na Księżyc. Jego srebrzysta niewinność była rozbrajająca, więc pozostało mi tylko westchnąć. Odwróciłam wzrok w drugą stronę i dostrzegłam skaczące w oddali delfiny. Otaczające mnie piękno działało kojąco.

Zstępując na ląd, dowiedzieliśmy się, że we wsi przez kilka godzin hulała najsilniejsza od wielu lat burza. Pożegnaliśmy się w duchu „dzięki Bogu, że wróciliśmy” i każdy rozszedł się w swoją stronę. Chciałam, by ten dzień już się skończył, aby nic więcej nie mogło się wydarzyć. Dlatego czym prędzej pobiegłam do hostelu i przygotowałam do spania. Potrzebowałam odpocząć i już o niczym nie myśleć. Niestety ilekroć zamykałam powieki, natychmiast przed oczami stawał mi ten obraz, gdy zerknęłam do góry, słońce okazało się być tak daleko, a uczucie beznadziei na nowo obezwładniało moje ciało. W mig otwierałam oczy, by odgonić te straszne wspomnienia od siebie, czekałam chwilę i próbowałam zasnąć ponownie, lecz historia się powtarzała przez kilka godzin. Potem kontrolę nad ciałem przejęło zatrucie zepsutym arbuzem i musiałam kilkukrotnie wstawać do toalety.

Ten dzień od samego początku do samego końca był po prostu nie taki. I jak tu nie wierzyć w pełnię księżyca?
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (5)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (5)
DODAJ KOMENTARZ
Rajscy
Rajscy - 2015-01-25 06:40
Ty mogłaś nie wiedzieć, że się nie nurkuje w czasie pełni księżyca, ale wasi instruktorzy???? Chyba po to są, żeby wiedziec takie rzeczy?
Wszystko dobrze się skończyło, ale pozostaje taki brak zaufania, dlaczego pozwolono wam nurkować?
 
tealover
tealover - 2015-01-26 15:29
Każdy wypływa na własną odpowiedzialność ;) Nurkowanie podczas pełni, to również pozytywnie niezapomniane przeżycia, bo można bawić się z prądem, o czym będzie w następnych notkach. Niestety my mieliśmy pecha i trafiliśmy dokładnie w środek szalenie silnych prądów. Jak widać, nawet najbardziej doświadczonych nurków natura potrafi oszukać. Nikt nie spodziewał się takiego finału.
 
dhmacko
dhmacko - 2015-01-27 12:31
Piszesz b. interesująco . Czytałam Twój wpis (na głos koledze w pracy) chwilami łamiącym się głosem i z wielkim wzruszeniem . Ciekawa jestem czy takie przeżycia nie odstraszą Cię przed ponownym nurkowaniem. (pomyślałam tu też o ZUZKAKOM , którą zaraziłaś tą pasją).
pozdrawiam i czekam na dalsze wpisy.
 
BoRa
BoRa - 2015-01-27 22:17
Domi, Domi ile Ciebie spotyka przygód! Piszesz cudownie, budując napięcie, jak u Hitchcocka, a ja się denerwuję, jakby mogło być inne niż dobre zakończenie.
 
gryka
gryka - 2018-11-20 23:02
Czyta sie jak dobra ksiazke! Trzyma w napieciu...
 
 
tealover
Dominika
zwiedziła 15.5% świata (31 państw)
Zasoby: 292 wpisy292 1002 komentarze1002 2165 zdjęć2165 9 plików multimedialnych9
 
Moje podróżewięcej
10.09.2020 - 15.09.2020
 
 
25.12.2019 - 10.01.2020
 
 
28.02.2019 - 23.03.2019