Zawsze stroniłam od naciągania prawdy do potrzeb wyjaśnienia różnych, osobliwych wypadków, upierając się, że widocznie nauka jeszcze nie potrafi rozwiązać pewnych problemów. Lecz jest coś takiego w Księżycu i innych ciałach niebieskich, jakaś siła czy magia, która sprawia, że chylę przed nimi czoło. Mimo że na dzień dzisiejszy naukowcy nie potrafią jednoznacznie ani potwierdzić, ani obalić teorii, zgodnie z którą pełnia Księżyca ma wpływ na zachowanie ludzi, to ja nie potrafię w to uwierzyć, że lśniąca wielka kula na granatowym firmamencie nie stymuluje pewnych wydarzeń. A już na pewno nie po tym, co wydarzyło się tego dnia. Ale po kolei…
Dzień 5. listopada zaczął się dziwnie. Bez powodu obudziłam się już przed 6 rano, czyli jeszcze przed wschodem słońca, który na Flores przez 365 dni w roku ma miejsce o mniej więcej stałej porze z racji bliskości równika. Spojrzałam w bok. Mojej współlokatorki łóżko było puste, mimo iż wieczór wcześniej kładłyśmy się razem.
- Ciekawe - pomyślałam, ale przeszłam do porannej toalety i spakowałam się. Chciałam wyjść przed moim sąsiadem, ale otworzyliśmy drzwi w tym samym momencie. Dobrze, skoro już nie mam wyjścia, to idźmy razem. Uszliśmy może 5 kroków, kiedy dostrzegłam wystające na przejście otwarte okno oraz to, że mój niemiecki kolega go nie widzi.
- UWAŻ…
- K****!!
- AJ…Za późno. Krew już sączyła się z jego skroni, okulary spadły na ziemię. Całe szczęście, że w ogóle je miał, inaczej mógłby nadziać się na oko… :|
- Trzeba to najpierw opatrzyć - zaczęłam. Nadmienię, że przez pierwsze 2 dni unikałam jego obecności, ponieważ działał mi na nerwy swoim pozerstwem, jak to wielkim podróżnikiem nie jest, gdzie to on nie był i czego nie przeżył. Z racji tego, że nie zachwycałam się jego dokonaniami, to i mnie nie darzył specjalną sympatią. Nie inaczej było tym razem – nic mu nie jest, idziemy dalej.
- Mocno krwawisz, lepiej wróćmy i wyczyścisz tę ranę - ciągnęłam dalej. Ów młody bufon, chyba widząc moją stanowczą minę, stwierdził, że mogę mieć rację i nagle jego pewność siebie zaczęła topnieć, jednakże wciąż walczył. W końcu postawiłam na swoim i cofnęliśmy się do hostelu. W tym momencie mój szacunek do niego już osiągał dramatyczną wartość równą zero, kiedy to okazało się, że jest tak super podróżnikiem, iż nie posiada apteczki.
- CO??!! Od 3 miesięcy jesteś w Azji i nie masz nawet wody utlenionej?!
- Nie….
W mojej głowie natychmiast pojawił się cały arsenał złośliwych komentarzy, ale stwierdziłam, że nie warto. Ugryzłam się w język i bez słowa wyciągnęłam swój wór medykamentów. Znalazłam, co było potrzeba. Jego rana miała z 0,5 cm głębokości i mocno się pieniła. Wiedziałam, że musi go to bardzo szczypać, ale mój bohater grał niewzruszonego. W końcu zgodnie ze swoimi barwnymi opowieściami, nie takie rzeczy już przeżył, więc wesoło gaworzył na temat tego, jak maleńkie to pewnie jest i jak szybko się zagoi, jednocześnie mając przerażenie w oczach. Ja natomiast z kamienną twarzą opatrywałam go, próbując ukryć swoje zażenowanie.
- A chociaż plaster masz? - swoje miałam odliczone, więc że szkoda mi było jednego dla kogoś takiego.
- Nie... - i widząc moje wytrzeszczone oczy, spuścił głowę. Zrobiło mu się wstyd i w końcu zamknął buzię. Chyba wreszcie dotarło do niego, że nie był imponująco odważny, tylko skrajnie głupi.
W ciszy udaliśmy się na śniadanie. Przez te wszystkie ranne niuanse oją głowę bombardowała myśl, że ten dzień nie będzie dobry. A biorąc pod uwagę, że wypływałam na otwarte morze i ryzyko czyhało dosłownie wszędzie, zaczęłam się niepokoić.
Na miejscu dowiedziałam się, że na łodzi będzie aż 14 osób, czyli brakowało instruktorów. Dlatego w ostatniej chwili dołączył do nas właściciel. I jak się chwilę później okazało, to był błąd, ponieważ poślubił lokalną dziewczynę, co nie spotkało się ze społeczną akceptacją. Po 11 miesiącach w Tajlandii taki stan rzeczy brzmi abstrakcyjnie, lecz mieszkańcy indonezyjskich wysp są wielkimi patriotami i bardzo dumni ze swoich terytoriów, stąd nieprzychylnie patrzą na białych przybyszów. Nie mówię, że wszyscy, ale większość spotkanych przeze mnie osób – tak.
Już na pokładzie wdałam się rozmowę z Hiszpanami, kiedy to nagle rozpoczęły się krzyki. Wszystko następne rozegrało się w ułamkach sekund – majtek dwukrotnie uderzył właściciela, wrzaski, ucieczka właściciela na sąsiednią łódkę, gorąca dyskusja członków załogi. Ogarnął mnie strach, że jeszcze nas zaatakują za to, że jesteśmy biali.
- Dzisiaj jest jakaś pełnia księżyca czy o co chodzi?? - zapytał retorycznie jeden Francuz. Rzeczywiście, takie wyjaśnienie brzmiało całkiem racjonalnie.
Przyjechała policja, zbiegli się gapie. Nie rozumiałam w lokalnym dialekcie ani słowa, ale nie musiałam, by pojąć to, co właśnie miało miejsce – ustalano własną wersję zdarzeń, a policja bez drgnięcia powieką wzięła stronę lokalnych. Opuściliśmy wszyscy łódź i wróciliśmy do sklepu. Po drodze policjant próbował mnie zagadywać i przekonywać do tego, jak złym człowiekiem jest ten właściciel, jak źle traktuje ludzi, że codziennie są z nim problemy, więc powinnam zrezygnować z tej firmy. Potem podszedł do mnie jakiś gap i wmawiał, że właściciel obraził tego majtka, nazwał go głupim i biednym.
To był mój 4 dzień i żadnych problemów dotąd nie zaobserwowałam. Obudziło to we mnie wściekłość na obłudę tych ludzi i niesprawiedliwość tego wszystkiego. Młodzian uderzył 60 – latka, swojego pracodawcę, sympatycznego, miłego człowieka i jeszcze policja bierze jego stronę, a tłum już wydał wyrok. Nie do wiary. To był zimny prysznic po dotychczasowym nieustannym zachwycie nad tym miejscem. Życie tutaj, to nie tylko uśmiechy, lecz smutna prawda wykluczenia i bycia osobą drugiej kategorii. W tym momencie zatęskniłam za Tajlandią i bijącym spokojem jej mieszkańców.
Z powodu tej sytuacji przestałam czuć się bezpiecznie i postanowiłam nigdzie nie chodzić sama po zmroku. Policjant nie spuszczał mnie z oczu aż do chwili, gdy ponownie weszliśmy na łódź. Tak jakby próbował mi powiedzieć, że jeszcze za to zapłacę, iż nie wzięłam jego strony.
Poznając nowych ludzi na pokładzie i słuchając ich przygód, zadecydowałam, iż warto będzie poświęcić kilka dni mojego pobytu na zwiedzanie. Flores to wyspa prawie dziewicza, zarośnięta przez dżunglę, zamieszkała przez plemiona i z kilkoma wulkanami. Nigdy nie wspinałam się na żaden, a zawsze chciałam to zrobić, więc pomysł ten wydał mi się bardzo atrakcyjny.
Z powodu opóźnienia, mogliśmy wypłynąć tylko w 2 nurkowiska. Jedno z nich uchodziło za naprawdę piękne, lecz z powodu tych wszystkich zdarzeń i nie najlepszego samopoczucia, bez przekonania patrzyłam na powierzchnię wody, do której miałam wskoczyć. Ale nie po to tu przyjechałam, więc szybko założyłam osprzęt i w gotowości czekałam na przewodnika.
- Na mój sygnał schodzimy pod wodę. Pamiętajcie, by pilnować się nawzajem, dziś prąd jest wyjątkowo silny! Trzy, dwa, jeden…Tsssssss… uchodzące z kamizelki powietrze głośno syczało. Spojrzałam pod siebie. Widoczność była prawie zerowa, ale bywa, że przy dnie się polepsza. Podstawowy regulator zaczął odmawiać mi posłuszeństwa, więc musiałam używać alternatywnego źródła tlenu. Odpychając wszystkie negatywne myśli, podążałam za instrukcjami. Pierwszy metr, drugi… powoli się zniżaliśmy, kiedy spostrzegłam, że nie robiąc nic, zaczynam odsuwać się od reszty zespołu. Nie minęła sekunda i nagle poczułam, że coś mnie porywa i zasysa do środka, jak wielki potwór tylko czyhający na błąd swojej ofiary. Z przerażeniem rozglądałam się dokoła, lecz moi partnerzy już zniknęli mi z oczu. Wiedziałam, że spotkało mnie to, przed czym ostrzega się wszystkich – wpadłam w pułapkę. Znalazłam się w torze prądowym, który wystrzelił mnie jak z procy i obracał na wszystkie możliwe strony.
Byłam sama, nie widziałam dosłownie nic i nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Starałam się uniknąć błędu ostatecznego – wpadnięcia w panikę, bo pod wodą grozi to śmiercią. Maleńki potworek o imieniu
Strach mieszkający z tyłu głowy już czekał w gotowości. Czułam jego oślizgłe łapska coraz mocniej wkłuwające się w mój umysł i tamujące przepływ jakichkolwiek logicznych myśli. Odkąd obejrzałam film
Titanic, nie przestawało mnie zastanawiać, jakie to uczucie, gdy woda zaczyna zalewać ci płuca. Chyba przyszedł czas poznać odpowiedź…
- Myśl, Dominika, MYŚL!!! - nakrzyczałam na siebie. Od początku, jak to szło. Najpierw wypuczając powietrze z kamizelki, machać płetwami pionowo do góry. Dobrze – próbuję z całych sił, których nie miałam tego dnia wiele. Mój organizm był zmęczony, niewyspany, ale w obliczu utraty życia udało mi się sięgnąć dodatkowych pokładów energii. Więc macham z całych sił, pomagając sobie rękami. Przeszło mi przez myśl, by zerknąć na głębokościomierz, ale wiedziałam, że jeśli odkryję, jak daleko od powierzchni jestem i że np. dalej ciągnie mnie w dół, to się poddam. Zatem odnosząc się do ilości światła wokół, szybko stwierdziłam, że nic to nie daje.
Przyszedł czas na środek zakazany – napowietrzenie kamizelki. Jej napełnienie groziło wystrzeleniem mnie jak rakieta do góry, a to znowu prowadzi do poważnych zaburzeń w organizmie, uszkodzenia słuchu, układu nerwowego, krwionośnego itd. Dlatego robiłam to bardzo powoli, uderzając płetwami tak mocno, jak tylko potrafiłam. Nic lepszego już nie przychodziło mi do głowy. Wydawało mi się, że chyba działa, więc zyskałam krzepę. Lecz wtedy stało się coś, co kompletnie mnie załamało.
Musiałam w końcu to zrobić, musiałam wreszcie spojrzeć w górę, by ocenić, jak głęboko jestem. Wydawało mi się, że już nie tak daleko, bo przecież macham i macham, a sił już coraz mniej…
Jak na zwolnionym filmie, uniosłam niespiesznie głowę, bojąc się tego, co zobaczę. I stało się. Dostrzegłam ku swojemu przerażeniu, że słońce znajdowało się całe hektary sześcienne wody nade mną. Ledwo zdążyłam pomyśleć, że to przecież niemożliwe, kiedy zobaczyłam, jak oddala się ono ode mnie coraz bardziej i bardziej…
- Czyli to koniec - pomyślałam. Dwie wielkie łzy spłynęły po moich policzkach. Nie tak sobie wyobrażałam śmierć.
cdn.