Nasza podróż do Japonii miała być spontaniczna z założenia. Nakreśliłyśmy bardzo ogólny plan co i kiedy będziemy robić, ale obie przyjęłyśmy podejście "fakt, iż jesteśmy w Japonii w zupełności wystarcza", więc tak naprawdę nieważne było, dokąd się udamy. Wśród miejsc, do których chciałyśmy dotrzeć był Fuji, pobliski park narodowy Hakone i może Kioto bądź jakaś wieś, by popatrzeć sobie na tradycyjne życie. Generalnie wielki luz, bez pośpiechu, co wyjdzie, to będzie fajne.
Jednakże żadna z nas nie spodziewała się, iż nasz wyjazd stanie się spontaniczny do tego stopnia, że plany trzeba będzie zmieniać z godziny na godzinę. Bo oto supertajfunowi zachciało się nawiedzić Japonię akurat wtedy, gdy my tam byłyśmy. Neoguri kompletnie wywrócił nasz zarys podróży do góry nogami, potem odwirował 10 razy i na koniec wypluł rurą odpływową. Tak w skrócie można opisać wygląd naszych notesów, w których kreśliłyśmy i nanosiłyśmy kolejne poprawki, kierując się najnowszymi doniesieniami pogodowymi ;)
Pod wielkim znakiem zapytania stanął też sam powrót do Bangkoku, ponieważ kolejne loty odwoływano, a prognozy były takie, iż owy tajfun zechce pozostać między Kyusiu a południowym Honsiu jeszcze przez kilka dni. Kiedy wyobraziłam sobie reakcję w pracy na tę okoliczność, było mi co najmniej nie do śmiechu :) W końcu przyparte do muru ponurą perspektywą utknięcia w 1 miejscu (podczas tajfunu nie wolno wychodzić na zewnątrz) musiałyśmy coś postanowić. Powietrze w Tokio zaczynało być coraz bardzie lepkie, co zwiastowało rychłe nadejście Neoguri.
- Co robimy? Ja nie mam pomysłu. - powiedziałam szczerze.
- ...Hokkaido. Polećmy na Hokkaido!
- Oszalałaś... - odparłam natychmiast. Lecieć na 2 dni 1100 km na północ? To było zbyt zwariowane nawet jak dla mnie. Ale wyglądało na to, że nie mamy innego wyjścia. Wszystko na południe od Tokio odpadało, tajfun hulał w najlepsze i za 2 dni miał dotrzeć do stolicy. Na północy Honsiu nie było nic, co chciałam zobaczyć, więc właściwie...
- Pojedźmy zobaczyć pola lawendowe, proooszęęęęę - zaczęła ciągnąć. Tak jak my w Europie znamy bajeczne pejzaże Prowansji z soczyście fioletową lawendą wszędzie gdzie okiem sięgnąć, tak w Azji każdy słyszał o polach lawendowych na Hokkaido w miejscowości Furano.
Nie mając specjalnie lepszego pomysłu, przytaknęłam.
- Niech będzie, to kupujemy.Tym sposobem miało spełnić się kolejne moje marzenie – by odwiedzić kiedyś inne wyspy Japonii, w szczególności Kyusiu i Hokkaido. Nie powiem, trochę odetchnęłam, iż uciekniemy od tego tajfunu. Ostatecznie nasz lot był opóźniony o kilka godzin, więc rano wstałyśmy na spokojnie, opuściłyśmy mieszkanie i udałyśmy się na lotnisko.
Niestety po drodze okazało się, iż Google Maps szacując czas dojazdu, wziął pod uwagę pociąg ekspresowy do Tokio Narita, nie ten najtańszy, którym pojechałyśmy my. Zerkając co chwilę nerwowo na zegarek, szybko wyliczyłyśmy, iż dojedziemy na terminal 10 minut po zamknięciu bramek. Ale przecież nie takie rzeczy się już robiło – kiedyś wpuszczono mnie na pokład 10 minut przed odlotem. Przygotowane w każdym caly wystrzeliłyśmy jak z procy i biegiem w pełnym ekwipunku udałyśmy się do stanowiska naszego przewoźnika. Na nasze szczęście przyjechaliśmy ciut wcześniej, więc równo 4 minuty po zamknięciu bramek byłyśmy na miejscu.
- Przykro mi, check – in zamknięty.Obie zamrugałyśmy z niedowierzania. Lecz nie raz błagalna mina biednej dziewczynki uratowała mnie z opresji, więc zdobyłam się na największą rozpacz, jaką mogłą wyrazić moja twarz.
- Bramki zamknięto 5 minut temu. Nie mogę paniom pomóc. Przykro mi.Robiłyśmy, co mogłyśmy, ale pracownik krajowych linii w jasny sposób dał do zrozumienia, iż nie chce nam pomóc. Potem przyszedł jego menedżer. Łącznie spędziliśmy 20 minut na zapewnianiu nas, że niestety nie mogą na to nic poradzić. Wtedy spojrzał on na zegark i powiedział:
- Lot jest za 5 min, nie mogę pań wpuścić.Byłam tak zła, że do oczu aż napłynęły mi łzy. Straciliśmy 20 minut na bezsensownej rozmowie. W tym czasie mogłyśmy spokojnie się odprawić i dojść do samolotu – byłby wilk syty i owca cała, ale nie, w Japonii zasady są święte. Nie ma spóźnień, nie ma litości. To był kubeł zimnej wody po nieustannym zachwycie nad japońską czystością, porządkiem i przewidywalnością. Szczerze mówiąc, zatęskniłam wtedy za Tajlandią i za tym, że tam wszystko się da i wszystko można, bo każdy działa na rzecz dobra drugiego człowieka. No może poza kierowcami tuk – tuków ;)
Cała ta sytuacja wywołała we mnie tak duży wstrząs, iż długo nic nie mówiłam. Bardzo dziwnie czułam się z faktem spotkania ludzi, którzy po prostu nie chcieli mi pomóc. W końcu obie ochłonęłyśmy i kupiłyśmy następny lot, tym razem innych linii. Okazało się, że spóźniłyśmy się 15 minut z rezerwacją online i konto obciążono biletami na jeszcze późniejszy lot. To była wybitnie zła passa i odnosiłam dziwne wrażenie, że coś wybitnie nie chce, byśmy się tam dostały. Do tego 2 dni wcześniej dostałam mail od Mamy ze zdaniem ‘proszę, nie ryzykuj’, które w tej chwili dźwięczało niczym wielki dzwon. Ale moja przyjaciółka wypowiedziała magiczne słowa:
- Nie możemy ciągle mieć szczęścia i nie może nam ciągle się udawać. Poza tym wciąż lecimy na Hokkaido. Było, minęło. Ważne, że lecimy.To było dokładnie to, czego potrzebowałam, balsam dla spieczonego ciała. Wszystkie negatywne emocje odeszły i pierwszy raz w życiu poczułam, jak dobrze jest podróżować z kimś. Gdybym była wtedy sama, poddałabym się, wyszła z lotniska i pojechała gdzieś pociągiem na północ Honsiu, a tak wciąz byłam w drodze na wymarzone Hokkaido! Kolejny ważny wniosek wysunięty z podróży do Japonii ;)
Kiedy wylądowałyśmy w Sapporo, zaczynało się ściemniać. Rzecz jasna, nie miałyśmy ani planu, ani pomysłu, co zrobić bądź dokąd pojechać. Pozostawało nam... jechać przed siebie ;)