Z Isaanu wrócić było mi tak trudno... chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie chciałam gdzieś nie wracać (ach to polskie wielokrotne zaprzeczenie!). Przez 4 dni przeżyłam więcej niż przez 5 miesięcy, na nowo odkryłam niesamowitość świata oraz zrozumiałam już tak kompletnie, jak bardzo kocham podróżować i jak wiele to dla mnie znaczy. Wyjazd ten totalnie namieszał mi w głowie, zaczęłam się miotać między pomysłami a planami, co dalej, co zrobić z tym palącym żarem i żądzą przemierzania kolejnych krajów, kultur, terenów.
Mój głęboki kryzys trwał, dzień i noc, 24 godziny na dobę. Nie wiem, ile nocy nie przespałam i jak wiele dni tak o mi przeleciało na trwaniu w zawieszeniu. Jechać/zostać, tu/gdzie indziej, wracać/nie wracać, kariera/studia/podróże, ja/inni, teraz/kiedyś. W końcu w nocy z 19/20 maja podjęłam decyzję i wreszcie spokojnie zasnęłam. Rano obudziłam się uśmiechnięta. Chciałam podzielić się tym z moją współlokatorką, że już wiem! Poszłam do łazienki i ledwo odkręciłam prysznic, gdy nagle usłyszałam głośne:
-
WHAT THE F*K???!!! CO KU**A???!!!Zdziwiona natychmiast wystawiłam głowę przez drzwi.
-
Co się stało?!
- Patrz - powiedziała, pokazując palcem telewizor. Tajski generał recytował coś z kartki, pod spodem na pasku przewijała się informacja po angielsku.
Martial law, martial law... - nigdy dotąd nie spotkałam się z tym terminem, więc zdezorientowana chwyciłam telefon.
Stan wojenny - wyświetlił translator. Zamarłam. Czołgi, policja, pałowanie, znikający ludzie, 1981 - kolejne obrazy szybko przewijały mi się przez głowę. Mimo młodego wieku dobrze wiedziałam, co to oznaczało w polskich realiach, więc następne godziny upłynęły mi na sprawdzaniu wiadomości, ogłoszeń ambasady itp. Jednakże byłam spokojna - zarówno Tajowie wokół mnie jak i generał zapewniali, że nie będzie zamachu stanu ani godziny policyjnej, że robią to dla narodu itd.
Dwa dni później, 22 maja jednak dokonano zamachu stanu, nałożono również godzinę policyjną 22-5, transport publiczny zamykano o 21. Pomimo świadomości, że tak, to jest Tajlandia, tutaj wojsko oznacza pokój i porządek, tej nocy nie zapomnę nigdy. Pochodzę z Europy, z kraju, który tyle wycierpiał, z narodu, któremu stan wojenny zniszczył marzenia i pogrzebał nadzieje na wolność. Dla mnie wojsko zawsze będzie wojskiem i tyle. Dlatego nie mogłam spać ze strachu, że rano się obudzę i zastanę czołgi na ulicy. Nawet nie potrafię wyobrazić sobie, co czuli wszyscy ci, którzy przeżywali stan wojenny w Polsce...
Godzina policyjna była dla mnie prawdziwą udręką i chomątem. Nigdzie nie można było wyjść ani się umówić, bo najpóźniej po 20 trzeba było już być na stacji. Bardzo mnie to denerwowało i przeszkadzało, ponieważ wychodzę po pracy praktycznie codziennie. Po kilku dniach ogólnonarodowej paniki atmosfera się rozluźniła. Żołnierze przekonali do siebie nawet mnie i teraz uśmiecham się do nich szeroko. Godzinę policyjną ograniczono do 24-4, a gdzieniegdzie nawet zniesiono. Zamęt polityczny nadal trwa i potrwa jeszcze długo (mówią, że koło roku). Najpierw wojsko chce się pozbyć protetsujących oraz skorumpowanych polityków, a następnie przeprowadzić wybory i powołać nowych ministrów. Wreszcie też wypłacono pieniądze za ryż rolnikom, które ukradła poprzednia ekipa rządząca (od tego zaczęły się te masowe protesty w listopadzie).
Teraz (13 czerwca) żadnego stanu wojennego już nie widać. Ludzie pracują normalnie, turyści przyjeżdżają, kwiaty kwitną, owoce rosną. Można żyć dalej :)
Zdj. Twitter