Geoblog.pl    tealover    Podróże    Tajlandia - kraina wolności - i inne    Co tu robić, co tu robić...
Zwiń mapę
2014
10
maj

Co tu robić, co tu robić...

 
Tajlandia
Tajlandia, Yasothon
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 19054 km
 
Zgodnie z planem koło południa zajechałam do Yasothon. Dworzec autobusowy znajdował się poza centrum, więc swoim łamanym tajskim wyjaśniłam, dokąd chcę się dostać i już siedziałam na motorku.
Miasteczko wydawało się być aż nadto spokojne jak na najsłynniejsze obchody na cześć boga deszczu w kraju, więc zastanawiałam się, co tu robić, w razie mój plan się nie ziści. Nie minęło jednak 10 minut drogi, kiedy do moich uszu zaczęła dobiegać muzyka i śmiechy. Nagle skręciliśmy w lewo i wjechaliśmy w środek istnego potoku wszystkiego – Tajów w tradycyjnych strojach, platform pełnych buddyjskich symboli, przebierańców, słoni na łańcuch... cuda na kiju ;) Postanowiłam zatem szybko zjeść lunch, znaleźć wybrane przeze mnie lokum i wrócić do obserwowania tego, co się w centrum działo.
Wysiadłam w centrum historycznym Yasothon, na, powiedzmy, placu głównym. Na rogu otwarta była mała knajpa, w której posiłek spożywało kilka osób, co oznaczało, że serwuje dobre jedzenie. Posiliłam się tradycyjnym posiłkiem isaańskim – sticky rice, kurczak z grilla i sałatką z papaji. Porcja była jak dla dwóch osób, ale nie przeszkadzało mi to, ponieważ nie jadłam nic od 20 godzin, cena – 80 b.

- Achhh, witamy w Isaanie! - pomyślałam, uśmiechając się szeroko. Za taki posiłek w Bangkoku zapłaciłabym co najmniej 120 b.

W tym momencie nadszedł moment zwrotny całej mojej wyprawy, który zapoczątkował całą serię zdarzeń i emocji, których nie sposób wyrazić, sprawił, iż podróż ta stała się najbardziej niesamowitą podróżą w moim życiu... ale po kolei.

Skoro się posiliłam i nabrałam sił, na migi spróbowałam znaleźć mój homestay. Niestety okazało się, że zamknięto go jakiś czas temu. Pozostałe noclegi daleko, wokół nikt nie mówi po angielsku. Co tu robić, co tu robić... usiadłam, by chwilę pomyśleć. Tak naprawdę to zawiesiłam się - mój brzuszek był pełen pysznego jedzenia, wokół panował skwar i świeciło ostre słońce, pot ciurkiem leciał mi po plecach...

Nagle podeszła do mnie kobieta, która przed chwilą serwowała mi jedzenie i zaczęła coś nawijać po isaańsku (isaański to taki laotański zmieszany z tajskim i trochę kambodżańskim). Szczerze – do teraz nie mam pojęcia jak, ale jakoś zrozumiałam, iż proponuje mi, bym zatrzymała się u niej.... Spójrzmy logicznie na moje położenie.

Znajdowałam się w najbiedniejszej prowincji w Tajlandii, w której odsetek ludzi znających więcej niż 10 słów po angielsku wykładniczo dąży do zera, ludzi mówiących po tajsku też jakoś super dużo nie ma (ciekawostka: gdy w telewizji wypowiada się osoba z Isaanu, to dodawane są napisy po tajsku...). Byłam sama. Co prawda z nożem i gazem pieprzowym spakowanymi tak, że w ułamku sekundy mogłam ich użyć w razie potrzeby, ale jednak. Sama, bez pomysłu na dzień następny, oblepiona oczami Tajów, którzy białą dziewczynę widują od czasu do czasu na amerykańskim kanale, jak dobrze zawieje wiatr i akurat jest sygnał.

Czytając to z perspektywy cywilizowanego kraju, można zadawać sobie pytanie, jak mogłam podjąć taką decyzję, którą się domyślacie, że podjęłam. Ja też zadaję sobie to pytanie z perspektywy nie mniej cywilizowanego Bangkoku. Ale wiecie co? Wierzę w dobro, w to, że każdy człowiek jest dobry, choćby pod warstwą grubego muru i dziesiątek masek, to w środku jest dobry. Wierzę też w swoją intuicję, która nigdy mnie nie zawiodła. Jeżeli kiedykolwiek stała mi się krzywda, to lekceważyłam sygnały płynące wcześniej, ale nigdy moja intuicja nie doradziła mi źle. Może jako inżynier nie powinnam tak pisać, może nie jeden mój prowadzący wyśmiałby mnie teraz na głos, jednakże tak właśnie jest.

Owa kobieta była niewielkiego wzrostu brunetką o typowej dla Isaanu ciemnej skórze i ciemnobrązowych, dużych oczach. Jej twarz umorusały liczne potrawy, które tego dnia zdążyła przygotować. Zarówno jej strój, jak i cera wskazywały na fakt, iż żyje w ogromnej biedzie, ale w żadnym wypadku nie wywoływało to smutku. Wręcz przeciwnie – jej wesołe, trochę figlarne oczy skakały radośnie, a uśmiech nie schodził z okrągłej buzi. Dlatego nie zastanawiałam się ani chwili, nawet nie pomyślałam, że cokolwiek z jej strony może mi grozić. Wiedziałam, że nie zapewni mi warunków, które powszechnie uchodzą za standard, ale to nie było ważne. Czułam tak wielkie ciepło bijące od niej, iż gdy teraz o tym piszę, czuję jego część wewnątrz siebie :)

Ledwo dopytałam się na migi z 5 razy, czy jest tego pewna i już siedziałam z nią na motorku. W lewo, w prawo, w lewo, w lewo... starałam się zapamiętać drogę, w razie przyjdzie mi wracać samej. Zatrzymałyśmy się w wąziutkiej uliczce, pełnej drewnianych domów. Na dole jej rodzice drzemali na ławach, psy biegały wokół, sąsiadka machała z okna.

- To się nie dzieje.

Idąc za moją gospodynią, weszłam na górę, mijając drewnianą łazienkę, stertę ręczników pozwijanych w nieładzie i szereg zdjęć pary królewskiej. Zaoferowała mi miejsce w swoim łóżku, które, jak to zwykle w Tajlandii bywa, spokojnie pomieściłoby i trójkę osób. Jak się później okazało, było to jedyne łóżko w jej domu, reszta rodziny spała na podłodze lub drewnianych płytach.

Znowu na migi dogadałyśmy się, że zostawię plecak, umyję się i spotkamy się o 20 przed jej barem, po czym ona uśmiechnęła się na pożegnanie i wyszła.

- Nie, to naprawdę się nie dzieje. Ale nie odczuwałam ani lęku, ani niepewności. Zatem odświeżyłam, zabrałam niezbędne rzeczy i poszłam oglądać paradę.

Przez kilka godzin przy dźwiękach ogłuszającej muzyki, od której pękała mi głowa, obserwowałam Tajów proszących boga deszczu o litość i zesłanie na spieczoną kwietniowym słońcem ziemię wody. Każdy prosił na swój sposób, choć zdecydowanie dominował taniec. Oczywiście nie pozwolono mi stać i patrzeć, więc szybko porwano mnie w środek tłumu. Czułam mieszankę ekscytacji z lekkim przerażeniem i nie chodzi tu o kwestię religii. Raczej nie czułam się pewnie pośród ludzi, którzy wpadali w ekstazę, więc po krókim czasie uwolniłam się od nich oraz hałasu, od którego głowa mi już pulsowała. Postanowiłam zboczyć z "centrum" i pospacerować uliczkami.

Jako że w Azji Płd-Wsch. niezrozumiała jest idea spaceru, co rusz ktoś mnie zatrzymywał i pytał, dokąd zmierzam, czy mnie podiweźć, czy się zgubiłam. W końcu udało mi się wydostać już na przedmieścia, co w Yasothon nie jest trudne i zaczęły przede mną wyrastać pola oraz łąki. Szłam tak sobie, zamyślona, gdy nagle na ziemię sprowadził mnie męski głos.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (18)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (7)
DODAJ KOMENTARZ
genek
genek - 2014-05-28 11:33
czyta się jak powieść :)
 
BoRa
BoRa - 2014-05-28 20:00
taka powieść w odcinkach, co to w najlepszym momencie się kończy i każe czekać do następnego odcinka.
pozdrawiam serdecznie
 
tealover
tealover - 2014-05-29 05:37
taki był mój zamiar :D
 
Juliajoanna30
Juliajoanna30 - 2014-05-29 20:08
Nic tylko czytać! Czekam na kolejny wpis :)
*Pozdrowienia z Piły! :3
 
zuzkakom
zuzkakom - 2014-05-30 06:54
BoRa- no dokladnie!
a to inzynier nie moze posiadac intuicji? i to jeszcze dobrej? ;)
 
coati
coati - 2014-06-03 15:51
Dominiko, jaka ty jesteś dzielna! Tylko pozazdrościć, ale mama chyba nie czyta...ja chyba umarłabym z niepokoju o dziecko. Serdecznie pozdrawiam Jagoda
 
tealover
tealover - 2014-06-04 04:52
no... nie czyta ;)
 
 
tealover
Dominika
zwiedziła 15.5% świata (31 państw)
Zasoby: 292 wpisy292 1002 komentarze1002 2165 zdjęć2165 9 plików multimedialnych9
 
Moje podróżewięcej
10.09.2020 - 15.09.2020
 
 
25.12.2019 - 10.01.2020
 
 
28.02.2019 - 23.03.2019