(Po raz kolejny pisze z pracy, wiec przepraszam za brak polskich znakow!)
Liniami Qatar Airawys lecialam po raz pierwszy i bylam bardzo mile zaskoczona po wielogodzinnych lotach Finnairem oraz LOTem (tych drugich obiecalam sobie nie uzyc juz nigdy).
Po raz kolejny stwierdzilam, ze ludzie o nieskonczonej cierpliwosci oraz nieschodzacym z twarzy usmiechu dziela sie na tych, ktorzy:
- sa wolontariuszami w domach spokojnej starosci,
- zostaja stiuardami/stiuardesami. Sluchajac problemow co niektorych osob na pokladzie, naprawde zastanawialam sie, jak mozna takiego czlowieka nie zabic, a przynajmniej nie rzucic go czyms. Obsluga po prostu zachwycala, posilki podano naprawde duze, byl tez spory wybor ciekawych filmow oraz interesujacych gier. Generalnie wrazenie z obu lotow QA mam BARDZO dobre :) Naleza oni do grupy oneworld, wiec mozna gromadzic I wykorzystywac punkty na loty innych linii.
W tym calym zawirowaniu wywolanym intensywnymi przygotowaniami, tak naprawde zapomnialam, co jest ich celem. Dopiero po tym, jak pociag do Warszawy ruszyl, poczulam ekscytacje i radosc z rozpoczynajacej sie nowej przygody. Ponad chmurami zalapalam sie na widowiskowy zachod slonca. Spelnilo sie tez moje ciche marzenie o obserwacji nieba z samolotu. Jakos zawsze, gdy lecialam po ciemku, nie udawalo mi sie siedziec przy oknie... Tym razem co kilkanascie minut zerkalam przez szybe na bezlik mieniacych sie zlocistych plamek. Byly po prostu piekne.
Lotnisko w Katarze zrobiono z takich przepychem, ze hej (jak to stwierdzil mezczyzna siedzacy za mna: “Ja pier****, to sa miliardy, tej!!!” :) ). Na calej jego powierzchni dostepny jest bardzo dobry bezprzewodowy Internet, a do tego liczne, niestety wysluzone, gniazdka. Wszystko blyszczy nowoscia. Po szybkim rozeznaniu doszlam do wniosku, ze tylko ja wpadlam na pomysl wygladania jak bezdomne dziecko. Wiekszosc koczujacych pasazerow stanowily dzieci szejkow, dziani Amerykanie lub Niemcy lecacy do Azji Srodkowo – Wschodniej na Boze Narodzenie, no ale trudno. I tak nie zamierzalam z nikim sie zaprzyjazniac :P
Po przespaniu kilku godzin usiadlam obok mojej bramki. Naprzeciwko mnie kilka chinskich grupek jadlo w typowo chinski sposob – wydawali serie watpliwie przyjemnych dla europejskiego ucha dzwiekow. W tym momencie poczulam wielka radosc z faktu, ze nie lece do Chin. Chcialabym tam wrocic, ale mowiac bez ogrodek, to ich bekanie, wciaganie smarkow oraz nieokielznane odruchy nieustannie przyprawiaja mnie o odraze. Naprawde probuje to zaakceptowac jako czesc ich kultury, ale nie potrafie.
Oczekiwalam, ze gdy nadejdzie godzina otwarcia bramek, ujrze sznur Tajow wracajacych do kraju, a tu psikus – prawie sami Niemcy! I kilka amerykansko - tajskich parek.