Po ładnych zabytkach, ślicznych biurowcach przyszedł czas na opis tego, co stanowi prawdziwe serce Pekinu - hutong.
Hutong w wielkim skrócie to zespół budynków wokół Zakazanego Miasta, w którym osiedliła się ludność cywilna. Są to małe chatki-bliźniaki poprzecinane uliczkami, w większości wąskimi. Dawniej stanowiło to nie tylko miejsce zamieszkania, ale także świetną obronę dla cesarza - nacierający wróg najpierw natykał się na cywilów w owych domkach. Współcześnie ludzie nadal tam mieszkają, pracując lub po prostu żyjąc. Mają one w sobie coś magicznego. Zstępując z głośnej ulicy nagle wkracza się w świat, w którym czas jakby zatrzymał się minimum sto lat temu. W hutongu nie ma toalet, dlatego usiany on jest publicznymi toaletami. W większości budynki rozpadają się, ludzie żyją baaardzo biednie, ale są szczęśliwi :) Z każdego kąta wybiegają rozkrzyczane dzieci, starsi grają na wielkich drewnianych planszach w coś a'lla młynek-chińczyk (nie mam pojęcia, co to jest) lub w karty, są tu i warzywniaki i fryzjerzy, mechanicy i krawcowe, wszystko w wersji mikro. Każdy zaciekawiony, pożera mnie łapczywie wzrokiem. Co ja tam u licha robię.
Drogi Czytelniku, musisz wiedzieć, że w Pekinie są też słynne części hutongu, ładniusie i piękniusie, wyremontowane z wybrukowanymi alejkami i klombami kwiatów, takie dla turystów na pokaz, aby ci, co się zgubili po olimpiadzie, nie zobaczyli, jak ludzie żyją po dziś dzień w ścisłym centrum miasta. Tam chodzą obcokrajowcy i tam ich obecność jest zupełnie normalna. Ja poszłam w tę drugą, brzydką, ale prawdziwą stronę. Spędziłam dobrych kilkanaście godzin na tych włóczęgach, każdego dnia po trochu. Niektóre części, jak ta, w której znajduje się mój hostel, to typowo handlowa dzielnica, pełna barów, sklepów ze wszystkim i kramików, wiec biedy tu nie widać. Jednakże na północ od Zakazanego Miasta jest inaczej.
W jednym warzywniaku poszłam na "zaplecze" umyć brzoskwinię, którą właśnie kupiłam. Czułam się, jakbym właśnie zeszła do piwnicy domu moich wujków na wsi, która nie była remontowana od ponad 30-stu lat. Ten sam zapach ,ten sam stary zlew i pordzewiały kran, te same stare kafelki. Wieczorem zabrałam Marco (mojego włoskiego kolegę poznanego w Tokio, który akurat był w tym samym czasie w Pekinie na konferencji) na spacer po hutongu, bo nigdy tam nie był, pomimo kolejnej wizyty w tym mieście. Jego reakcja mnie zaszokowała. Dla mnie, Polki, taka bieda nie jest niczym zaskakującym. Na polskich popeerelowskich wsiach czasami bywa gorzej. Jednakże Marco był tak wstrząśnięty, że aż zaniemówił, a potem zaczął się bać i musieliśmy wrócić na główną ulicę. Powiedział, że w Milanie też kiedyś znajdowały się takie dzielnice, to zaproszono architektów i przebudowali je w piękne, artystyczne osiedla. Roześmiałam się :) Jego umysł nasiąknięty tylko Milanem i Tokio nie pojmował, że ludzie w centrum stolicy mogą tak żyć. Odniosłam wrażenie, że sam rozmiar tej biedy go przerósł, że ludzie wciąż tak żyją.
Mimo wszystko ci ludzie są bardzo szczęśliwi, całe rodziny i sąsiedztwa siedzą na ulicy, grając, śmiejąc się, rozmawiając i jedząc jakieś karaluchowato wyglądające robale :P
I to chyba jest najważniejsze :)