Nara to także dawna stolica Japonii. Tak naprawdę jest mnóstw odawnych stolic, ponieważ dawniej panowało przekonanie, że po śmierci każdego cesarza należy przenieść stolicę do innego miasta (być może miało to związek z faktem, iż cesarz był jednocześnie utożasmieniem bóstwa szintoizmu).
Nara słynie ze swojego spokoju i uroku, a także z...saren! Zgodnie z legendą bóg Takemikazuchi przyjechał do Nary na białym jeleniu/sarnie, aby chronić nowo pobudowaną świątynię. Od tamtej pory są uważane za niebiańskie stworzenia i pałętają się po prawie całym mieście, napadając na każdego, kto pachnie jedzeniem, a Filipowi jedna zjadła mapę ;)
Jako że wszystko jest tu w miarę blisko, pieszo udaliśmy się do słynnego parku Nara-koen, mieszczącego największą drewnianą konstrukcję na świecie - Tōdai-ji, a w środku gigantycznego Daibutsu (Wielki Budda) odlanego z brązu. Daibutsu to obraz Buddy Dainichi, kosmicznego Buddy, który miał poprzedzać wszystkie światy i innych buddów. Wejścia do świątyni strzegą 2 wielkie drewniane posągi uznawane za najwspanialsze zabytki tego typu w Japonii.
Z Todai-ji podążając ścieżką, zwiedziliśmy różne pagody i chramy, z piękną panoramą Nary. W drodze do Kasuga Taisha po obu stronach ścieżki znajdują się kamienne piękne latarnie. Dwa razy do roku odbywa się święto latarni, niestety nie w okolicach o-bonu ;)
Przewodniki polecają też inne religijne miejsca. Odwiedziliśmy 2, ale nie dość, że był drogie (600Y), to jeszcze małe i nijakie, więc lepiej sobie pospacerować po parku ;)
Gdy już zaczęliśmy wracać na dworzec, w oddali rozpętała się burza. Po drodze zahaczyliśmy o sklep z herbatą, w którym kupiłam machę. Ta z Nary jest bardzo szanowana, niestety jej cena sprawiła, iż zakupiłam porcję na jedynie 15 czarek.
Dworzec już ukazał się naszym oczom, kiedy nagle...ŁUP!!! Burza nad nami! Pobiegliśmy szybko, wspięliśmy się na peron i wsiedliśmy do pociągu, a dosłownie kilka sekund później rozpętało piekło za oknem - wicher, silny deszcz i ciągłe grzmoty- z którego my na szczęście uciekliśmy ;)