Najpierw fakty. Las Mglisty to jedna z głównych atrakcji Kostaryki znanych obcokrajowcom. Jego relatywna bliskość stolicy i łatwe w porównaniu do innych dżungli dotarcie powoduje, że mając mniej czasu, a chcąc zobaczyć dżunglę i rzadkie okazy ptaków, staje się oczywistym wyborem.
Chcąc odwiedzić Las Mglisty, można zrobić to w Monteverde (bardziej popularna, tłoczna i droższa i opcja) lub w Santa Elena (mniej popularna opcja, a więc tańsza i spokojniejsza). Z obu miejscowości do bram rezerwatu kursują minivany, które pomaga zarezerwować obsługa hostelu.
Nazwa tego miejsca pochodzi od zjawiska fizycznego - kondensująca się para wodna z uwagi na chłodne górskie powietrze skrapla się, tworząc chmury lub mgłę. A życiodajna mgła przeistacza się w bujną, soczystą roślinność
I pośród tej mgły się chodzi. W teorii :) Bo wśród tych wszystkich pięknych stron reklamujących to miejsce nikt nie wspomniał o tym, że to zjawisko występuje ale w porze deszczowej. A my byliśmy tam w marcu. Czyli porze suchej. Czyli nie miało co się tam skraplać :) Zatem za 16$ per osoba chodziliśmy po betonowych ścieżkach pośród kilkudziesięciu innych ludzi, zadzierając głowy, by ogarnąć wzrokiem niebywale wysokie paprocie, długie liany i rośliny pnące się do nieba. Niestety nie dostrzegając żadnych zwierząt.
To był dopiero 3. dzień naszego pobytu, więc wtedy jeszcze myśleliśmy, że to co widzimy jest super i warte tych pieniędzy. Jednakże jak wkrótce przeczytacie, kostarykańską przyrodę stać na dużo więcej. W szczególności jeśli chodzi o zwierzęta. I to bez opłat, betonowych ścieżek i do tego w samotności. Stąd z perspektywy całego wyjazdu wiemy, że lepiej wynająć bungalow przy lesie niż jechać do parku narodowego - tego czy innego. Ot, nauka na przyszłość.
O czym jeszcze warto wiedzieć, a trudno przeczytać?
O tym, że karta Planeta Młodych nie jest tam honorowana (wbrew temu co czytaliśmy).
O tym, że temperatury w nocy bywają niskie, a wiatry silne. W efekcie nie zmrużyliśmy oka drugiej nocy, gdyż nasze dziurawe okna wpuszczały hulający wiatr do pokoju, a po drugie co chwilę jakiś latający obiekt (pranie, patyk, inne) uderzał w nasze okno. Jednak tanie hostele to nie zawsze dobra opcja ;-)
O tym, że w Santa Elena znajduje się poczta, a znaczek do Europy kosztował jedynie 3 zł.
O tym, że dworzec autobusowy dla kursów poza “powiat” Monteverde mieści się nie w centrum, lecz na wysokim wzgórzu na końcu miejscowości.
O tym, że poza rezerwatem nie ma tu za bardzo nic do roboty, więc można spędzić czas wypisywaniu pocztówek i zajadaniu się sernikiem z polewą z owoców marakuja. Ach, co to był za smak!!
I o tym, że dojazd do okolic Monteverde wymaga napędu na 4 koła. Rozkład autobusowy mówił o 4 godzinach jazdy z San Jose przy 140 km odległości. Po godzinie byliśmy za połową, więc nie mogłam zrozumieć, skąd te 4 godziny. Wtedy skręciliśmy z krajowej drogi i po chwili poczuliśmy szutrową nawierzchnię, a wraz z nią bujanie autobusu na wszystkie strony. Wlokliśmy się mozolnie pod górę po ciemku, osiągając Santa Elena po finalnie 5,5 godziny! Drogę powrotną odbyliśmy za dnia, więc mogliśmy zobaczyć, jak stromy i grząski grunt jest do pokonania oraz jak trudne jest życie ludzi w tym regionie. Różnice wysokości są bardzo duże, domy pojedynczo rozsiane. Słońce do wielu miejsc nie dochodzi, a w porze suchej krajobraz bardziej przypominał półpustynię niż przedsionek tropikalnego Mglistego Lasu.
I na koniec filmiki:
Las Mglisty Santa ElenaPrędkość chmur w Kostaryce nieustannie nas zadziwiała