Otworzyłam oczy, dookoła ciemno… o zgrozo, była 3:30! I zero chęci na spanie, a zmęczenie ogromne. Mimo że długo się spieraliśmy z naszym kolegą, ile czasu potrzebujemy w San Jose, to finalnie przyznaliśmy mu rację - dzisiaj fizycznie nie bylibyśmy w stanie ruszyć dalej, więc zatrzymanie się na 2 noce u niego miało sens, by mieć czas się zregenerować.
Poza aspektem wypoczynkowym po podróży (i jet lagu) oraz faktem, że w stolicy Kostaryki mieszka ktoś nam bliski, według mnie to miasto nie jest warte zatrzymywania się tam dłużej. Wartość naszego pobytu tam nadał nasz kolega, który oprowadzał nas po zakamarkach San Jose, opowiadał masę ciekawostek o swojej pracy na Uniwersytecie Kostarykańskim, zaznajamiał nas z historią Kostaryki od czasów prekolumbijskich do dzisiaj, w tym przybliżał trudną sytuację ich północnego sąsiada - Nikaragui, do której nota bene zabronił (!) nam jechać.
Jako ciekawostkę o San Jose podam, że sklepy czynne są tam 7 dni w tygodniu, więc jest to dobry punkt zakupowy. Ceny w Kostaryce uchodzą za wysokie. W mojej opinii są takie jak w Polsce, czasem trochę wyższe.
Jadąc do Kostaryki, warto wiedzieć, że to eksporter jednych z najbardziej cenionych jakościowo ziaren na świecie. Kawa kostarykańska w smaku jest cudowna! Jej jakość poznałam już na Erasmusie - mojego współlokatora tata uprawiał ziarna dla pewnej marki kawy i kiedyś dostałam paczkę pochodzącą z ziaren właśnie z jego pól. W poprzedniej notce zamieściłam link do filmiku, na którym zobaczycie tradycyjny sposób parzenia kawy w Kostaryce. Jak określił nasz kolega, odwiedzanie Starbucksa w ich kraju, to zbrodnia przeciwko ich narodowi :-)
Z uwagi na powyższe aspekty jednym z punktów na naszej liście był coffee tour, czyli wycieczka po fabryce kawy. Będąc w San Jose, można ją odbyć w języku angielskim
w fabryce kawy Britt, będącej najbardziej znaną kostarykańską marką (w Polsce dostępna jedynie w Internecie). Z całego serca polecam tę wycieczkę! W jej trakcie próbuje się wielu różnych naparów, poznaje cały proces uprawy kawy od ziarna do naparu. Można też zobaczyć jak żmudną pracą jest zbieranie ziaren kawowych krzewów, szczególnie w tym palącym słońcu.
Sama fabryka usytuowana jest na wzgórzu, skąd rozpościera się piękny widok na miasto i do tego w dzielnicy okazałych willi, na które można sobie popatrzeć :-) Na miejscu oczywiście znajdziecie również markowy sklep Britt. Większość ich produktów widzieliśmy później w lokalnym supermarkecie, więc nie trzeba obkupować się od razu. Mi w trakcie wycieczki w Britt udało się jeszcze wygrać pewien konkurs, więc dostaliśmy małą paczkę kawy gratis. Uprzedzam, że późniejsze przejście z kawy kostarykańskiej na te dostępne w polskich sklepach jest DOŚĆ bolesny :-)
Po wycieczce wróciliśmy na przystanek autobusowy i ruszyliśmy w kierunku dworca autobusowego, skąd odjeżdżał nasz transport do Parku Narodowego Monteverde (zwanego też Rezerwatem Mglistym, po ang. Cloud Forest). Pozytywnym zaskoczeniem było publiczne WiFi w miejskim autobusie, a negatywnym koszmarne korki mimo pory południowej. Ostatecznie dotarliśmy na dworzec z zapasem czasu.
W San Jose znajduje się kilka dworców, więc warto upewnić się, z którego odjeżdża autobus w pożądanym kierunku. Ten do Monteverde odjeżdża z dworca-pasażu handlowego, w którym wymienicie pieniądze po dobrym kursie, najecie się w przyzwoitej cenie, a nawet zdrzemniecie. Kasy znajdowały się na 1. piętrze i ku naszemu zdziwieniu zakupiliśmy 2 z ostatnich 6 biletów! Zatem warto rozważyć zakup biletów dzień przed planowanym odjazdem. Jednocześnie zniechęcam Was do szukania jedzenia poza pasażem - naganiacze nie dawali nam spokoju, a leżący bezdomni i narkomani (?) napawali strachem.
Po odpoczynku i napełnieniu brzuchów grzecznie ustawiliśmy się w kolejce do wyjścia na peron, z którego odjeżdżał autobus do rozsławionego (i przereklamowanego) Cloud Forest Monteverde, o czym będzie w następnej notce :-) Na koniec notki ciekawostka - nie mogliśmy sami iść na peron. Musieliśmy czekać w kolejce do bramek, a następnie pracownik dworca 15 minut przed odjazdem autobusu otwierał daną bramkę i wskazywał kierunek peronu.
Tymczasem filmiki:
Lody w lokalnym rozumieniuTradycyjna muzyka, która niestety zanika z uwagi na ginącą umiejętność gry na tych instrumentach