W życiu każdego człowieka przychodzi czas na zmiany. Czułam, że i w moim życiu ten moment po raz kolejny nadszedł.
Parę miesięcy wcześniej ludzie z zewnątrz zasypywali mnie pytaniami, czy jestem tego pewna, czy chcę uciec z tego tropikalnego raju na rzecz ciemnej i zimnej Polski. Chciałam, nie chciałam, podjęłam tę decyzję zarówno z rozsądku, jak i z samopoczucia. Z rozsądku, bo został mi niecały ostatni rok studiów, bo wobec osób w Polsce mam jakieś zobowiązania. Z samopoczucia, bo jak powiedziałam w
wywiadzie dla Nitki w drodze Bangkok stał się dla mnie męczący. Nie tylko miałam na myśli pogodę, męcząca bardziej stała się atmosfera w pracy oraz samego życia w pojedynkę.
Nie wiedzieć czemu albo wiedzieć, lecz bezpieczniej nie mówić, atmosfera w pracy nagle się załamała i z każdym tygodniem było coraz gorzej i trudniej. Wcześniejsza radość i satysfakcja, które z niej płynęły zastąpiły frustracja, zmęczenie i rezygnacja. Ponieważ bądźmy szczerzy, ile można znosić skutki nepotyzmu, odbijające się na psychice wszystkich pracowników, a do tego różnice kulturowe i generalny brak komunikacji. Ale nie, nie żałuję tego czasu, ponieważ pozwolił mi on rozwinąć cierpliwość, nieugiętość oraz tolerancję, a także zaprzyjaźnić się z osobami, z którymi łączyliśmy się w tym swego rodzaju cierpieniu.
Poza pracą jest też coś takiego w Bangkoku, czego do końca nie rozumiałam, póki tam mieszkałam. Oczy otworzył mi pewien młody człowiek, który mieszka obecnie już w 4 stolicy Azji Płd. – Wsch. i którego spotkałam podczas swoich późniejszych wojaży (chyba domyślacie się, że nie poleciałam prosto do Polski ;))) ). Rozmawialiśmy o tym bardzo długo i co zabawne, wynieśliśmy dokładnie to samo doświadczenie – nie zawiązaliśmy w tym mieście prawie żadnych przyjaźni. Dziwne, prawda? Mieszkać rok w jakimś miejscu i mieć 2 – 3 przyjaciół. W Tokio mieszkałam zaledwie 2 miesiące, a zawiązałam tak wiele pięknych przyjaźni, które trwają po dziś dzień. Stąd moje rozterki, gdy tam poleciałam w lipcu w odwiedziny. Czekało tam na mnie kilkanaście osób z otwartymi ramionami, podczas gdy w Bangkoku miałam ich 3 i do tego wszystkie go opuszczą w przeciągu 2 lat.
A jednak taki właśnie urok tego miasta. Jest genialnym miejscem dla wszystkich podróżujących, ponieważ oferuje wybuchową mieszankę mnóstwa azjatyckich kultur łączącą się w pasmo niezapomnianych doznań. Jest to też najlepsza baza wypadowa - dogodne połączenia lotnicze znajdziemy do wszystkich krajów Azji Płd. – Wsch. oraz Wsch., a także w naszym zasięgu będzie cała Tajlandia. Z Bangkoku możliwe są weekendowe wypady dosłownie wszędzie. Bangkok to także miłe miejsce do zamieszkania z partnerem. Rozrywek tu co niemiara i na pewno nie da się tu nudzić. Zaspokojone mogą wtedy zostać zarówno pragnienia samotności jak i towarzystwa.
Sprawa ma się nieco inaczej, gdy przyjeżdża się tu samemu do pracy. Przede wszystkim istnieje bardzo niewiele miejsc, w których można spotkać rzeczywiście
fajnych (strzegę się tego słowa, jak mogę, ale tylko ono mi tu pasowało) ludzi, którzy tu mieszkają czy po prostu wyjść ze swoimi znajomymi. Są kluby, kilka parków, uliczne jedzenie i na tym koniec. Doskwierał mi tu też baaaardzo niedobór muzeów, galerii, darmowych bibliotek czy wydarzeń kulturowych. Zwyczajnie miejsc i okazji, w których napotyka się ludzi interesujących się „wyższą” kulturą. A nawet niekoniecznie wyższą kulturą, tylko czymkolwiek innym niż ekran własnego iPhone’a ;)
Nie wiem, czy słusznie, ale tłumaczę sobie taki stan rzeczy w następujący sposób.
Przede wszystkim nikt nie przyjeżdża do Bangkoku, by się rozwinąć, lecz raczej odpocząć (generalnie, bo znam pojedyncze osoby, które rzeczywiście świetnie tu rozwijają swoją karierę zawodową czy naukową). Ot taki charakter kraju – plaże, owoce, słońce, prostytutki. Nie ma co się obrażać ani oszukiwać, mało kto obiera Bangkok za cel swojej naukowej kariery (mało kto spoza sąsiadujących, dużo biedniejszych krajów). Nie jest to też światowe centrum finansowe ani lider w jakichś usługach (poza turystyką, rzecz jasna). Co próbuję powiedzieć, to fakt, iż Bangkok nie ma charakteru miasta, o którym się marzy, by tam studiować czy pracować. Będąc samemu, miło jest tu pożyć 3 – 4 miesiące, a potem najmilej zarzucić plecak i ruszyć w dalszą trasę.
Jeśli ktoś, kto był w Tajlandii, wciąż nie dowierza moim słowom, zadam mu jedno proste pytanie – ile osób z książką widział podczas swojego pobytu? Ja poza
farangami i Japończykami może 4.Nie dla każdego jest to wyznacznik
fajności życia, ale akurat dla mnie jest. Dlatego czułam, że już najwyższy czas wyruszać dalej. Czułam, że co miałam wyciągnąć z tej następnej już lekcji życia, wyciągnęłam jakiś czas temu, a od tego momentu nieco oklapłam. Nie bardzo chciałam opuszczać Azję, ale chciałam już opuścić Bangkok.
Mam świadomość, że gdyby nie nadzwyczaj trudne ostatnie 3 miesiące w pracy, moje samopoczucie pewnie byłoby inne. Jednakże z drugiej strony praca nie do końca miała wpływ na moje życie prywatne, a to generalnie mnie nie zadawalało. Szczerze kocham moje przyjaciółki, lecz brakowało mi różnych ekip ludzi, które miałam w każdym innym miejscu, w którym dotychczas mieszkałam i z którymi spędzałam często całe doby. Ludzi, z którymi nawzajem się nakręcaliśmy na najdziwniejsze akcje. Z drugiej strony właśnie dzięki temu z nimi tak się zbliżyłam, bo one czuły to samo, więc miałyśmy tylko siebie. Dla jednej zostałam nawet matką chrzestną :)
I tak to właśnie wyszło. Ci którzy się zasmucili, niech już więcej się nie smucą – o Tajlandii wpisów będzie jeszcze sporo, ponieważ chciałabym przybliżyć Wam, Drodzy Czytelnicy, wiele aspektów tej jakże ciekawej kultury. Zawsze robi mi się przykro, gdy słucham, jak ludzie spłycają ten temat i nawet nie dają szansy tajskiej nacji na pokazanie zdumiewających wątków swojej historii czy niesamowitych zwyczajów. Dlatego spokojnie! :) Jednakże to nastąpi dopiero, gdy W KOŃCU zbuduję swoją stronę, bo ten geoblogowy przymus pisania od punktu A do punktu B już trochę mnie zmęczył ;)
31. października wymknęłam się po lunchu z biura, wyściskałam, kto był do wyściskania, spakowałam się, wsiadłam w taksówkę i ruszyłam na lotnisko. Obejrzałam się za siebie i poczułam, że czas już na następną przygodę. A ta już po kilku dniach okazała się być najlepszą przygodą mojego życia.